Człowiek oderwany od rzeczy

W rozdziale 20 Drogi na Górę Karmel św. Jan od Krzyża pisze, byśmy pilnie uważali, by serca i swojej radości nie opierać na rzeczach, gdyż z małego przywiązania do jakiejś rzeczy można stopniowo dojść do wielkiego nieuporządkowania w tej dziedzinie. W małym przylgnięciu kryje się już wielka szkoda, bo uczyniona jest szczelina do wejścia w głąb serca. Dlatego "do bogactw, choćby rosły, serc nie przywiązujcie" (Ps 62,11).

Odrzucając próżną radość z rzeczy nabywamy wspaniałomyślności, która chroni nas przed chciwością. Prócz tego, jak zauważa św. Jan, zyskujemy szereg innych  korzyści: swobodę umysłu, jasność sądu, spoczynek i uciszenie, pogodne zaufanie Bogu. Paradoksalnie człowiek więcej także zyskuje radości i wytchnienia w stworzeniach, jeśli się od nich odrywa, gdyż ten, który do nich przylgnie jako do własności, nie może prawdziwie się nimi cieszyć. Przylgnięcie powoduje bowiem pewną troskę, która krępuje ducha jakby więzami i przywiązuje go do ziemi, nie pozostawiając swobody sercu. Natomiast człowiek oderwany od rzeczy ma jasne poznanie i zrozumienie ich wartości. Radość jego jest zupełnie inna niż tego, kto do nich jest przywiązany ze względu na ich wielkość i korzyści, jakie przynoszą.

Człowiek oderwany raduje się we wszystkim radością  pełną, wolną od wszelkich przywiązań, tak jak gdyby wszystko posiadał. Skoro zaś patrzy na rzeczy z pragnieniem posiadania części z nich, pozbawia się ogólnego upodobania we wszystkich. Oderwawszy się od wszystkich, nie ma żadnej z nich w sercu, żyjąc, według słów św. Pawła, "jak ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko" (2 Kor 6, 10). Jeśli zaś przywiąże się do niektórych, wola jego zostaje skrępowana i nic nie posiada, bo  raczej te rzeczy opanowują człowieka i krępują jego serce, on zaś cierpi jak niewolnik. Im zaś więcej pragnie radości w stworzeniach, tym więcej z konieczności doznaje ucisków i niepokojów w skrępowanym i opanowanym przez nie sercu. Zmartwienie, idące za taką radością, znacznie przewyższa doznaną przyjemność.

Nie warto burzyć spichlerzy

"Jeszcze tego nie wiesz? Słowa, które zmieniają życie" to nowa książka ks. Piotra Śliżewskiego, mająca w zamyśle Autora stanowić swego rodzaju kierownictwo duchowe. Pośród szerokiego spektrum 54 biblijnych rozważań znalazłem co najmniej kilka, które bliskie są sprawom poruszanym na blogu. Dzięki uprzejmości ks. Piotra zapraszam do lektury rozdziału "Pieniądze nie są czystym złem", opartego na fragmencie z Ewangelii św. Łukasza (Łk 12,13-21). Jego przesłanie zawiera się w jakże prawdziwym stwierdzeniu, że powiększanie pragnień może uzależnić i nie mieć końca. Dlatego zamiast burzyć spichlerze, które pomieściłyby coraz większą ilość naszych dóbr materialnych, lepiej przeznaczyć dany nam na ziemi czas na to, by cieszyć się tym, co już mamy. Gorąco zachęcam do lektury:

Ktoś z tłumu rzekł do Jezusa: «Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem». Lecz On mu odpowiedział: «Człowieku, któż Mnie ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?» Powiedział też do nich: «Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia». I opowiedział im przypowieść: «Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: "Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów". I rzekł: "Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj". Lecz Bóg rzekł do niego: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem».

Pierwszym zagrożeniem, jakie niosą rzeczy materialne, jest czynienie z nich rzeczy najważniejszej. Tak je rozumiał człowiek, który wyrwał się z tłumu i prosił Jezusa, by przekonał jego brata do tego, by podzielił się z nim spadkiem. Zobaczmy, jakie to niedorzeczne… Chrystusa otacza mnóstwo ludzi. Wielu z nich modli się i prosi Jezusa o uzdrowienie. Część mówi o najbardziej intymnych tematach w swoim życiu. Można powiedzieć, że wokół Jezusa unosi się aura naprawdę ciężkich spraw, których nie da rady rozwiązać tylko ludzką logiką. Pośrodku tych najważniejszych zagadnień, „jak filip z konopi” wyskakuje człowiek, który prosi Zbawiciela o to, by odstawił te wszystkie sprawy na bok i zajął się sądownictwem.

Czy rozumiemy brak powagi tego człowieka? Wszyscy nastają na Jezusa, by ich uzdrawiał, wypędzał złe duchy, a obok nich staje ktoś, który otrzymawszy „swoje pięć minut” wykorzystuje je na rozmowę o pieniądzach. Tak też może się stać z nami. Na początku będziemy mówili, że „ekonomia też jest ważna”. Potem możemy pójść o krok dalej i już zapomnieć słówka „też”, a po chwili już zupełnie używać najwyższego stopnia mówiąc, że „pieniądze są najważniejsze”.

To prawda, że brak funduszy jest w stanie rozbić rodzinę, wprawić w niemałe kłopoty, ale lęk przed brakiem pieniędzy może sprawić, że zaczniemy myśleć, że materia nas od wszystkiego uratuje. Gdy zagości w naszej głowie takie przemyślenie, to wiedzmy, że z ziemskiego bogactwa uczyniliśmy Boga.

Kim jest w końcu Bóg? To ktoś, kto ma władze uratować mnie od wszystkiego, co będzie chciało mnie zaatakować. Czy bogactwo materialne jest w stanie to zrobić? Oczywiście, że nie. Jezus jasno powiedział, że „życie nie jest zależne od naszego mienia”. Może ono poprawić komfort naszego „ziemskiego czasu”, ale nie uratuje od chorób, konfliktów międzyludzkich, czy śmierci. Poza tym, bogactwo ma bardzo niebezpieczną cechę – chciwość, która powoduje „łakomstwo bogactwa”. Osoba, która uwikła się w tę słabość, może nie zdążyć ucieszyć się z tego, co ma. Przyjrzyjmy się Jezusowej przypowieści…

Pewnemu zamożnemu człowiekowi obrodziło pole. Już tutaj natrafiamy na bardzo ważny szczegół. Ten człowiek był bogaty jeszcze przed dobrymi, tegorocznymi plonami. Ten dobrobyt okazał się jednak „problemem”. Nie było bowiem dla niego miejsca w spichlerzach. Dlatego bogacz podjął decyzję, by jeszcze powiększyć swoje magazyny. Pozornie wygląda to na dobre rozwiązanie, ale przebudowa spichlerzy powoduje dwie konsekwencje. Po pierwsze, bogacz może być nieszczęśliwy, gdy w kolejne lata będą mniejsze zbiory i będzie widział, że nie ma tyle co kiedyś, a po drugie, na przeorganizowanie magazynów potrzeba sporo czasu i wysiłku. Może warto by było go poświęcić na to, by ucieszyć się tym, co już się ma, zamiast myśleć o dalekiej przyszłości? Zgodnie z ewangeliczną przypowieścią, dobra bogacza nie przydały mu się wcale. Co najgorsze, mógłby jeszcze jeden dzień zadowolić się tym, co ma, a zamiast tego biegał przy tym, by ułożyć sobie życie na przyszłość.

Z tego prostego obrazu płyną dla nas dwie mądrości. Powiększanie pragnień może uzależnić i nie mieć końca. Gdy obserwuje się osoby bardzo bogate, to widać, że ich radość polega często już nie na samym wykorzystywaniu dóbr, tylko na ich mnożeniu.

Po drugie, nie znamy momentu swojego przejścia na „tamten świat”. A co jeśli wykorzystujemy ostatnie chwile doczesności na to, by zapuścić w niej mocniej korzenie, zamiast przygotować się do tego, by lepiej przeżyć wieczność? Tym bardziej, że to, co będzie później będzie naszym miejscem docelowym. A to, co ziemskie, jest tylko próbą przed tym, jak nasze szczęście ma wyglądać przez nieskończoność.


Zainteresowanych lekturą książki, która oficjalnie ukaże się 6 listopada, już teraz zapraszam na stronę tutaj, gdzie można nabyć ją w przedsprzedaży. 

Bez torby i dwóch sukien (Mt 10,10)

Mam wszystko, co jest potrzebne do szczęścia. Sokrates, znany z ascetycznego stylu życia, miał podobno w zwyczaju chodzić na targ w szczególnym celu. Wybierał się tam, by przyglądać się rzeczom, których nie chciał posiadać. Wystarczały mu prosty strój i znoszone sandały. Potrafił odnaleźć pokój serca w przypominaniu sobie, że nie potrzebuje niczego więcej niż to, co ma, żeby z radością przeżywać kolejne dni.

Jezus proponował wybieranie się w drogę tylko z tym, co niezbędne. Ewangelie różnią się w opisie tego koniecznego ekwipunku, ale ich przekaz jest jasny: bierz tylko tyle, ile ci potrzeba, a o więcej zatroszczy się sam Bóg.

Gdybyśmy pomyśleli, że dziś mamy w życiu wystarczająco dużo, by być szczęśliwymi, bylibyśmy wolni od niepokoju związanego z myślą o ciągłym gromadzeniu dóbr. Czy rzeczywiście potrzebujesz nowego modelu smartfona, żeby być bardziej wartościowym człowiekiem? Stracisz radość życia, jeśli zdecydujesz się na korzystanie z autobusu zamiast samotną podróż samochodem? A może nadal miałbyś duży wybór ubrań, gdybyś wyrzucił połowę z nich?

Zadawanie sobie tego typu pytań jest odświeżające dla umysłu i dla serca. Pozwala zobaczyć, czy nie jestem uzależniony od posiadania rzeczy. Nieuporządkowane pragnienie, by posiadać wciąż więcej i więcej, prowadzi do stałego niepokoju duszy, niezadowolenia ze swojego życia. Pokładanie zaufania w tym, co dopiero ma stać się moją własnością i zaspokoić moje oczekiwania, oznacza że trudno skupić się na teraźniejszości. Konsekwencjami są smutek i brak wdzięczności budujące wielki mur między mną a Bogiem.

Zadania na najbliższe dni:

1. Przejrzyj swoje szafy i półki. Przyjrzyj się temu, z czego nie korzystałeś od dawna. Nie musisz niczego wyrzucać ani nikomu oddawać. Może jednak zechcesz?

2. Przypomnij sobie sytuację, kiedy jakiejś rzeczy bardzo chciałeś, np. nowego roweru, komputera czy ubrania. Zauważ, że kiedy już należała do Ciebie, po pewnym czasie pojawiło się kolejne pragnienie, które zaczęło wypełniać twoje myśli. Czy potrafisz to dostrzec? Jak myślisz, co z tego wynika?


Tekst w sam raz na Chrześcijański minimalizm, znaleziony tutaj, a jego autorem jest Piotr Kropisz SJ (na fb tutaj).

W mocy milczenia

Kupiłem wreszcie książkę Moc milczenia. Książka stworzona przez tytanów modlitwy: kardynała Roberta Saraha, dom Dysmas de Lassusa - generała Zakonu Kartuzów, z przedmową Benedykta XVI. Nie może być lepszego towarzystwa, żeby wejść w klimat milczenia.

Już pierwszy z cytatów z Myśli Pascala (nr 370) wskazuje, że będzie o sprawach bliskich temu blogowi. Próżny ślad po szczęściu, które istniało niegdyś w człowieku - ową dojmująca pustkę lub tęsknotę - "staramy się daremnie wypełnić wszystkim, co nas otacza, szukając w nieobecnych rzeczach pomocy, której nie otrzymujemy od obecnych, ale wszystkie okazują się niezdatne; bo tę  nieskończoną otchłań może wypełnić jedynie przedmiot nieskończony i niezmienny, to znaczy Bóg."

Zaraz potem w Przedmowie Benedykt XVI cytuje fragment listu Ignacego Antiocheńskiego do Efezjan: "Lepiej jest milczeć i być, niż mówić i nie być." Obracamy się w wirze słów, obrazów, każde z nich domaga się naszej uwagi. Niedawno ktoś powiedział, że wynajmujemy swoje umysły. Czy jesteśmy jeszcze zdolni do myślenia?

Kluczem do zrozumienia słów Jezusa jest wejście w Jego milczenie, gdyż Jego słowa biorą swój początek w Jego milczeniu. Dzięki niemu unikniemy powierzchowności. Coraz więcej wiemy, o czymś słyszymy, przechodzimy do działania, ale mało w tym prawdziwej treści i sensu. Miejsce Słowa zajmuje w nas gadatliwość.

Nie jestem specjalistą od milczenia, ale wydaje mi się, że dotykamy rzeczy dla naszego życia fundamentalnej. Milczenie nie dotyczy jedynie samych słów, ale naszych myśli i zewnętrznego działania. Bardziej niż czego innego, potrzebujemy wyciszenia naszej zewnętrznej aktywności, która, takie odnoszę wrażenie, jest funkcją wewnętrznego niepokoju, braku odwagi, by w ciszy stanąć nagim przed Bogiem, bez naręcza naszych małych spraw, skarg i oczekiwań. 

Jezus nocami udaje się samotnie "na górę", żeby się modlić. Ten wyjściowy obraz przywołuje Benedykt XVI w Przedmowie do książki. Mam nadzieję (a właściwie dziwną pewność), że Moc milczenia będzie dobrym sposobem wychodzenia z pułapek aktywizmu i wchodzenia na własną "małą górę" samotności na modlitwie.

Polecam wpis Dykratura hałasu, a także Większość moich kłopotów...

Wejdź i działaj w mojej potrzebie

Jak wiele utrapień wynika tylko i wyłącznie z bezproduktywnego lęku o to, co przyniesie jutro. Jutro przede wszystkim ma być przestrzenią zawierzenia Temu, który jest Panem czasu. Czy martwiąc się, miotając, wyobrażając sobie przyszłość, nie próbujemy przypadkiem sprawować nad nią iluzorycznej kontroli?
 
Niedawno odkryłem piękny tekst ks. Dolindo Ruotolo: Jezu, Ty się tym zajmij! Nie będę cytował go w całości, ale przytoczę kilka jego fragmentów:

Zamartwianie się, denerwowanie, myślenie o konsekwencjach zdarzeń jest wbrew, zdecydowanie wbrew, oddaniu się Mi. Zamknij oczy i nie myśl o bieżących sprawach, odwróć wzrok od przyszłości jak od pokusy; odpocznij we Mnie z tą dyspozycją: "Ty się tym zajmij", oddam się tej sprawie całkowicie, pocieszę cię, wyzwolę i poprowadzę. 

To twój racjonalizm, tok rozumowania, zamartwianie się i chęć, by za wszelką cenę zająć się tym, co cię trapi, wprowadza zamęt i jest powodem trudnego do zniesieni bólu. Nie postępuj tak, ale módl się, jak was nauczyłem w Ojcze Nasz: "święć się imię Twoje", czyli bądź pochwalony, uwielbiony w mojej potrzebie; "przyjdź królestwo Twoje", czyli niech wszystko, co się dzieje, przyczynia się do stwarzania Twojego królestwa w nas i na świecie; "bądź wola Twoja, jako w Niebie, tak i na ziemi":, czyli to Ty wejdź i działaj w tej mojej potrzebie, tak jak według Ciebie będzie lepiej dla mojego życia wiecznego i doczesnego.

Kiedy posiadasz własne zasoby, nawet w niewielkiej mierze, lub jeśli to ich szukasz, jesteś w zwykłym wymiarze i idziesz za ziemskim, naturalnym biegiem wydarzeń, w który często interweniuje Szatan. O, jak bardzo pragnę twojego oddania, bym mógł ci błogosławić, i w jakim smutku pogrążam się widząc jak się miotasz! Szatan właśnie do tego dąży: byś był niespokojny, by oderwać cię od Moich działań i rzucić na pastwę ludzkich przedsięwzięć.

Odwrócić wzrok od przyszłości jak od pokusy. Mocne!

O korzyściach płynących z zadłużenia

Posiadanie długów nie jest sytuacją komfortową. Czasem z konieczności, jak np. w przypadku kredytów hipotecznych na własne mieszkanie, bardzo często na własne życzenie - większość z nas jest w mniejszym lub większym stopniu zadłużona. Wskazanie z Listu do Rzymian "Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością" to rozwiązanie idealne, niestety rzeczywistość w tym temacie jest zupełnie inna.

Oczywiście nikogo nie namawiam do zadłużania się! Przeciwnie, sami staramy się nadpłacać nasz kredyt i nie wchodzić w nowe długi, mając nadzieję, że kiedyś nie będziemy ich mieli.

Co jednak zrobić, gdy długi już mamy i zabierają nam jakiś, często niemiały, procent naszych dochodów? Czy można zmienić stosunek do zadłużenia, może nie tyle je polubić, co wyciągnąć z tego faktu jakieś duchowe korzyści?

1. Konieczność systematycznej spłaty zadłużenia sprawia, że jesteśmy bardziej roztropni i rozważni w bieżących wydatkach, nasz domowy budżet z konieczności jest bardziej przemyślany.

2. Posiadanie długu uczy oszczędności i samoograniczania się w zaspokajaniu bieżących potrzeb, a także odróżniania ich od zachcianek, które inaczej łatwiej byłoby nam spełniać. Mamy okazję do ascezy.

3. Długi to często pokłosie naszych błędnych decyzji. Możemy wyciągnąć z tych lekcji wnioski. Nabywamy większej wrażliwości na problemy innych. Zyskujemy pewną mądrość i doświadczenie. Być może pomożemy komuś podjąć lepszą od naszej decyzję?

4.  Zadłużenie obrazuje prawdę, że nasze życie na ziemi nie jest sielanką i obarczone jest trudem. To rzeczywistość niedoskonała i zawodna. Być może czujemy się rozczarowani tym, że realizacja naszych marzeń okazała się w praktyce tak kosztowna. Możemy skierować nasze pragnienia w stronę nieba, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Mamy przecież mieszkaniowy przydział w niebie wg słów Jezusa: "Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce."

5. Wreszcie, sięgając najgłębiej, materialny dług jest jakoś odzwierciedleniem naszej duchowej kondycji. Czy w jakiś sposób wszyscy nie jesteśmy dłużnikami? Wszyscy dzielimy egzystencjalne doświadczenie ułomności i braku, czujemy, że pierwotnie czegoś nas pozbawiono, że od początku czegoś nam brakuje. Jezus przedstawiany jest jako Ten, który skreślił nasz "zapis dłużny" - tylko On może uwolnić nas od osobistych długów.


Mam nadzieje, że tych kilka punktów sprawi, że życie z długiem będzie choć trochę lżejszym ciężarem do udźwignięcia!

Większość moich kłopotów...

Większość moich kłopotów płynie z pewnego subtelnego braku ubóstwa. Chciałbym zagarnąć zbyt wiele: zwłaszcza zbyt wiele książek, wyżywam się w moich apetytach posiadania i gromadzenia...

Utworzyłeś moją duszę dla Twojego milczenia, a rozdarta jest hałasem mojej działalności i moich pragnień. 

Ocal mnie od mojej własnej, trującej potrzeby zmieniania wszystkiego wokół, od niemądrego działania, od poruszania się dla samego ruchu, przeinaczania wszystkiego, co Ty zarządziłeś.

Żyć nie rozpychając się ze swoimi upodobaniami, pragnieniami czy projektami i nie dając zbijać się z nóg prądowi naturalnej aktywności, która całym rozpędem płynie przez świat. 


Jakże bliskie mi cytaty pochodzą ze "Znaku Jonasza" Tomasza Mertona.

Ważniejsi niż wróble

Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli. (Łk 12,7)

Jest w nas zachłanność dóbr duchowych. Nieumiarkowanie duszy. Łapczywość smaków niebieskich. Pożądanie wzlotów i łask szczególnych. Lubimy duchowe siłownie, ekstremalne drogi krzyżowe, wielotysięczne zloty i spektakularne uzdrowienia.

A może Bóg wybrał dla mnie ciszę i milczenie, ubóstwo środków, odstawienie na boczny tor, szarą rzeczywistość, posuchę duchową, ciągle tą samą walkę ze słabościami i bezsilność?

Może Jego moc ma doskonalić się w mojej słabości? A gliniane naczynie, w którym przechowujemy skarb, ma pozostać glinianym, popękanym naczyniem, które nieustannie On skleja.

Nie bądźmy śmieszni ze swoją manią wielkości i znaczenia.
Jesteśmy ważniejsi niż wiele wróbli. I niech tak zostanie.

Ze św. Jana od Krzyża:

Gdy się uwolnisz od rzeczy zewnętrznych, wyzujesz z duchowych - nie będziesz uważała za własność swoją łask Bożych, nie usidli cię pomyślność, ani przeciwieństwa nie skrępują ci lotu.

Wielkim złem jest uważanie więcej na dary Boże, niż na samego Boga. Modlitwa i wyzbycie się własności!

Co mamy wiedzieć o jutrze

Przechodząc koło noclegowni dla bezdomnych natknąłem się na tablicę, na której napisano:

O jutrze masz wiedzieć jedynie to, że Opatrzność Boża wstanie dla ciebie wcześniej niż słońce.
o. J.H. Lacordaire

Żyć w takim oderwaniu od lęku o naszą przyszłość i w takim zaufaniu, że jesteśmy na dobrej drodze, pod czułym Spojrzeniem Bożej Opatrzności.

Radość nieposiadania

Więcej jest radości z dawania niż z brania. (Dz 20,35)

Więcej jest radości z wyzbywania się niż z gromadzenia.
Więcej jest radości z zaufania niż zabezpieczania.
Więcej jest radości z dzielenia się niż zagarniania i zazdrosnego strzeżenia.

Miłość nie szuka swego. Szuka ubóstwa i pragnie oddać wszystko, czego nie potrzebuje. A nawet to, czego potrzebuje...

Trudno przezwyciężyć ociężałość sytości. Nieznośny letarg dni. Zapętlone ścieżki własnego ego. Zaryzykować pozorną w istocie utratę.

Odszedł zasmucony, miał bowiem wiele bogactw. (Mk 10,22)

A co będzie z nami?

 

Potrzeba czegoś fundamentalnego

Poniżej cytat z książki "Ojciec Eliasz. Czas Apokalipsy" Michaela D. O'Briena (której lekturę gorąco polecam):

Może w każdym człowieku brakuje czegoś fundamentalnego. Masa ludzi przenosi się ze wsi do miast, a młodzież miejska ucieka na wieś. Kobiety chcą być mężczyznami, a mężczyźni upodabniają się do kobiet. Każdy chce naśladować boskość, w desperacji pragnąc uciec od bycia stworzeniem. Młodzi ludzie na Zachodzie zwracają się w kierunku Wschodu, ci ze Wschodu pragną kapitalizmu. Zakonnicy uciekają z klasztorów, żonaci szukają pustelni. Liberałowie poszukują demitologizacji Pisma Świętego, aby odejść od biblijnej wiary, a fundamentaliści próbują wypełnić puste miejsca w ich religii przez powrót do Starego Testamentu, uciekając od obowiązku intelektualnego wyjaśnienia wiary. Czy obietnicę można zawsze znaleźć gdzieś daleko poza horyzontem? Skąd ta ciągła potrzeba znaków, cudów, nowych słupów ognia, ark przymierza, tablic z przykazaniami - tego wszystkiego, a nie mocnej, wymagającej i pełnej zaufania wiary?

Betania

Miejsce szczególne.

Jezus mówił o sobie, że nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć. Na codzień niezrozumiany, odrzucony przez tych, wśród których dorastał, lub rozchwytywany przez tych, którzy ciągle czegoś od Niego oczekiwali, w domu Łazarza, Marii i Marty mógł znaleźć wytchnienie i odpoczynek.

Lubił tam wracać. Pragmatyczna i gospodarna Marta krzątająca się po kuchni, młodziutka i roztrzepana Maria, która na widok ukochanego Mistrze rzuca obowiązki i zasłuchana siada u Jego stóp.

Miejsce ludzkich emocji Jezusa, Jego płaczu. "Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł".
Miejsce jednego z największych cudów...

Wyobrażam je sobie jako dom prosty, gościnny, w którym panuje ład i porządek, ale także atmosfera życzliwości. Miejsce zwyczajne, jakich wiele, ale z drugiej strony jakoś szczególne, skoro wybrane przez Jezusa na przystań.

Chciałbym, aby mój dom był Betanią. Odtworzyć atmosferę tamtego miejsca. Pogodzić pracę, obowiązki z czasem na słuchanie słów Mistrza. Dać Jezusowi schronienie w czasach, gdy znowu tak mało jest rozumiany i tak często atakowany. Dzielić z Nim chwile zwykłej codzienności, które w ten sposób stają się niezwykłe. Siedzieć z Nim przy herbacie, bez zadawania zbyt wielu pytań. Ufać jak Marta, że przyjdzie w momencie, gdy będzie potrzebna Jego moc...






Umiarkowanie w działaniu

Czy masz czas na odpoczynek, regenerację, oddech?
Bada się poziom zadowolenia konsumenta, wysokość wskaźnika PKB, a kiedy ostatnio zmierzyłeś swój poziom zadowolenia z życia? Jaki jest twój wskaźnik szczęśliwości, poczucia sensu i spełnienia w tym, czemu się oddajesz?

Jakość naszego życia mierzona jest nie stanem konta i poziomem dobrobytu, lecz stanem naszych relacji z najbliższymi. Nie sukcesem zawodowym i uznaniem (nierzadko jedynie we własnych oczach), lecz uwagą i czasem, jakie jesteśmy w stanie ofiarować naszym dzieciom/żonie/mężowi. Czy są z nami szczęśliwi?

Czy jeszcze potrafisz przesiedzieć ze sobą w milczeniu piętnaście minut? Bez telefonu na podorędziu, bez zastanawiania się, co jeszcze zrobić?
Kiedy ostatnio patrzyłeś w niebo lub gwiazdy?
Kiedy ostatnio rzeczywiście się modliłeś?

Wszystkie te pytania - i ewentualne odpowiedzi - domagają się przestrzeni niedziałania. Przeniesienia punktu ciężkości naszych wypełnionych kalendarzy w białe pola między zapisanymi wierszami. Pomiędzy punktami "do zrobienia" jest jeszcze sporo wolnego miejsca na życie takie, do jakiego zostaliśmy stworzeni. Spróbujmy je dostrzec i właściwie wykorzystać, odpowiadając sobie na powyższe pytania.

Może pomocne będą słowa z Księgi Syracha:

Synu, nie bierz na siebie za wiele spraw, bo jeśli będziesz je mnożył, nie unikniesz szkody. 
I choćbyś pędził, nie dopędzisz, a uciekając nie uciekniesz.

...i prośba z Psalmu 90:

Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy zdobyli mądrość serca. 

Pustynia w mieście

Zrób sobie pustynię we własnym domu. Nie odrywaj pojęcia "pustynia" od miejsc nawiedzanych przez ludzi, spróbuj żyć treścią określenia: Pustynia w sercu miasta. 
Uczynić z kolejowego wagonu miejsce medytacji modlitewnej i z gwarnych ulic mojego miasta zaciszne korytarze mojego idealnego klasztoru. Przez wszystko przemawia do ciebie Bóg. Rzeczywistość bowiem jest pomostem, przez który Bóg przychodzi do mnie.
To fragmenty książki Carlo Caretto "Pustynia w mieście".

Nie szukajmy miejsc idealnych na modlitwę. To mieszkanie, ten widok z okna, to miasto są konkretnym miejscem, w którym postawił mnie Bóg. Scenerią, w której toczy się walka o twoją i moją świętość. Mój dom, moja praca, sklep, w którym robię zakupy, droga, którą codziennie pokonuję, poczta są korytarzami mojego niewidzialnego klasztoru.

Moją regułą jest żyć, pracować i modlić się w takich, a nie innych okolicznościach życia. Ta zwyczajna codzienność, w którą wplatam cichą modlitwę, a nie ucieczka w najpiękniejsze nawet "projekty", jest najlepszym dłutem, którym Bóg rzeźbi we mnie swoje oblicze.

Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca. (Oz  2,16). Pośród pędzącej codzienności możemy zatrzymać się w swoim wnętrzu. Odnaleźć w sobie drogę do miejsca, o którym mówił Jezus: Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. To właśnie tu przynęcił i wyprowadził cię dzisiaj Bóg: nawet gwarna rzeczywistość miasta może przemienić się w miejsce, w którym możemy powtarzać słowa Johna Henry'ego Newmana: "Oto stoję przed Tym, w którego Wcielonej Obecności jestem, zanim tu stanąłem."


Jakie prezenty na I Komunię?

Poniższy tekst powstał na Drodze do prostego życia. Na progu majowych uroczystości komunijnych temat wart ponownego przemyślenia. Zapraszam do lektury:

Tytuł postu wybrałem przewrotnie. Jak na minimalistę przystało, moim zdaniem odpowiedź na pytanie, jaki prezent wybrać, brzmi: żaden. Uroczystość I Komunii świętej wiele mówi o naszym podejściu do rzeczy materialnych i duchowych, i generalnie obrazuje zagubienie na obu polach. Wydarzenie na wskroś duchowe komercyjny przemysł wykorzystał, za przyzwoleniem większości rodziców, do urządzenia jarmarku. Z jednej strony doprowadziliśmy do tego, że dzieci w wieku 7-8 lat posiadają już prawie wszystko, co dziecko potrafi sobie wymarzyć. Dlatego zegarek lub rower odszedł dawno do lamusa. Z drugiej strony w dzieciach przez rok komunijnych przygotowań stopniowo rozbudzane są oczekiwania na prezenty, a napięcie (co dostanę?) sięga zenitu na wiele tygodni przed uroczystością. Rodzice zresztą są często bezsilni, bo temat sam nakręca się po szkolnych korytarzach.

Wpisując w wyszukiwarce hasło "prezent na Komunię" otrzymałem "jedynie" 631 tys. wyników. Prasa internetowa donosi, że wśród komunijnych prezentów dominują konsole, komputery, aparaty cyfrowe, odtwarzacze mp ileś tam, telewizory. Podobno tegorocznym hitem są iPhony i quady. Dziewczynki zaś marzą o pięknej biżuterii i damskim (?) laptopie. Z analiz wynika, że komunijny prezent kosztuje średnio ponad 900 złotych, choć potrafi także kilka tysięcy. Zatem I Komunia w rodzinie to znaczna finansowa rozterka, zwłaszcza dla rodziców chrzestnych i dziadków. Trzeba zacząć oszczędzać na rok przed uroczystością, ewentualnie zaciągnąć kredyt. 

W przypadku naszych dzieci (dwie córki miały już tę uroczystość), jak zwykle postaraliśmy się zrobić wszystko inaczej, czyli normalnie. Główny wysiłek włożyliśmy przede wszystkim w pracę nad... rodziną. Jak przekonać dziadków, chrzestnych i pozostałych bliskich, by nie kupowali (!) komunijnych prezentów? Udało nam się znaleźć rozsądny kompromis. Mianowicie każdy wręczył "upominek" w postaci własnego zdjęcia oprawionego w ramkę. Ten sam wariant powtórzyliśmy przy drugiej uroczystości. Mamy dzięki temu sporo rodzinnych fotografii, które wiszą w pokoju dzieci. Było też kilka książek o tematyce religijnej. Od nas, rodziców, otrzymały niewielkie Pismo święte z dedykacją.

Z dziećmi poszło o wiele łatwiej. Odpowiednie przygotowanie i właściwe rozłożenie akcentów dało oczekiwany wynik: I Komunia była naprawdę, wierzcie mi, przeżyciem głęboko duchowym. Dodam, że w przypadku pierwszej córki uroczystość odbywała się w gronie koleżanek szkolnych. Szkoła była niepubliczna, z profilem religijnym, więc temat prezentów trzymany był jako tako na wodzy. Druga córka, już w ramach edukacji domowej, przystąpiła do wczesnej I Komunii, a więc bez rówieśników. Było zatem łatwiej.

Nasz przykład pokazuje, że można i warto przełamywać obowiązujące mody i schematy. Nie wprowadzajmy dzieci tak szybko w świat materialnych przedmiotów i nie wybierajmy na ten moment uroczystości o tak niebywałym duchowym charakterze.

***

Wpis powstał już jakiś czas temu. Obecnie już czworo z naszych dzieci miało uroczystość I Komunii, w tym troje dzieci w ramach tzw. wczesnej Komunii (o której możecie poczytać na stronie tutaj). Nadal utrzymujemy się w przyjętej konwencji prezentowej, aczkolwiek z drobną modyfikacją - inaczej brakowałoby ścian na fotografie :) Dzieci nadal nie otrzymują komercyjnych prezentów, akceptujemy natomiast prezenty "duchowe" od najbliższej rodziny (krzyż, ikona, figura Maryi, klasyczne dzieła duchowości, do których, mamy nadzieję, dziecko kiedyś sięgnie). Żeby uniknąć powtórek zwykle uzgadniamy z dziadkami i chrzestnymi, co mogliby kupić. Oczywiste, że nie chodzi przy tym o przedmioty drogie. Każde z naszych dzieci ma specjalne pudełko na pamiątki "duchowe" z Chrztu, I Komunii czy Bierzmowania, do których od czasu do czasu wracają.

Na zakończenie rodzicom dzieci pierwszokomunijnych polecam lekturę artykułu napisanego jakiś czas temu przez moją Żonę pt. "Pierwsza Komunia święta - a co potem?" - o tym, że trudności w życiu duchowym dzieci zaczynają się po Białym Tygodniu. Skan z naszego parafialnego miesięcznika znajdziecie tutaj

Zapanować nad rzeczami

Ten tylko prawdziwie zapanował nad rzeczami, w kim ani ich zalety nie rodzą radości, ani ich ciężar nie powoduje smutku. To słowa św. Jana od Krzyża.

Z otaczającymi nas rzeczami możemy mieć dwojakie problemy. Możemy, ze względu na ich zalety, szukać w nich radości i spełnienia, łatając nimi emocjonalne dziury. Zadowolenie z posiadania określonych rzeczy zniewala nas i odciąga uwagę od spraw ducha. Z drugiej strony - przez swoją zawodność, ograniczenia, konieczność dbania o nie - stają się dla nas nierzadko ciężarem.  O tej dwojakiej zależności od rzeczy wspomina Jezus w Kazaniu na Górze: "Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje." (Mt 6 19-21)

Rzeczywistość rzeczy, które zewsząd nas otaczają, nie powinna jednakże napawać nas niepokojem czy lękiem, z drugiej strony nie powinna też być drogą na manowce, konsumpcyjnym rajem odgradzającym nas od Boga i innych ludzi. W innym miejscu św. Jan od Krzyża napisał: Jeżeli oczyścisz swą duszę z próżnych przywiązań i pożądań, zrozumiesz w duchu rzeczy; jeżeli odwrócisz pożądania od nich, uradujesz się ich prawdą, poznając to, co w nich jest pewne. Rzeczy zawierają w sobie prawdę, którą możemy się radować. Jest to także sposób na wyjście z zastawionych przez nie pułapek.

Bardzo podobną myśl sformułował Thomas Merton. Napisał on: Życie w świecie człowieka, który docenia wszystko, co w tym życiu jest dobre, i używa tego dobra bez zbytniej troski, niepokoju i bez nieuporządkowanego przywiązania, przyczynia  się do pomnażania chwały Bożej. Ażeby poznać i miłować Boga poprzez Jego dary, powinniśmy ich używać "jakbyśmy ich nie używali" (1 Kor 7,31), ale jednak  trzeba nam ich używać. Bo używać rzeczy tego świata, jakbyśmy ich nie używali, to oznacza używać ich niesamolubnie, bez obawy i oglądania się poza siebie, z doskonałą wdzięcznością, ofiarnością i miłością Boga. Nie możemy jednak używać rzeczy stworzonych bez obaw i troski, jeżeli nie jesteśmy od nich oderwani. A równocześnie uzyskujemy to oderwanie, używając ich umiarkowanie - ale bez niepokoju. Tylko wtedy, gdy jesteśmy oderwani od rzeczy stworzonych, zaczynamy cenić je według ich rzeczywistej wartości. 

Używając rzeczy w sposób umiarkowany, bez lęku i przywiązania do nich, odkrywamy ich rzeczywistą wartość. Poznajemy, że zawarte w nich dobro jest dla nas przede wszystkim darem od Stwórcy, a jednocześnie okazją, by wyrażać Bogu naszą wdzięczność.

Garść wypoczynku

Lepsza jest jedna garść wypoczynku niż dwie garści bogactw i pogoń za wiatrem.  

Ciekawe, że w innych tłumaczeniach tego fragmentu z 4 rozdziału Księgi Koheleta "wypoczynek" zastępuje się "pokojem", "wytchnieniem", a "bogactwa" - "pracą" i "trudem". Często bowiem w pogoni za komfortem i dobrobytem wpadamy w spiralę pracy zawodowej. Obiecane bogactwo staje się codzienną harówką - po to, by je zdobyć lub aby mieć na spłacanie długów. 

Zapisałem kiedyś krótką myśl: Trzymając w dłoni garść piasku nie będziesz w stanie zerwać kwiatu. Piasek, zawierający drobinki kwarcu, może być symbolem naszych bogactw, ale równie dobrze naszego codziennego "trudu". Trzeba mocno zaciskać rękę, aby nie zaczął wyciekać wąską strużką. Z kolei kwiat to symbol piękna, harmonii, spokoju. Żeby zerwać kwiat, w pełni cieszyć się życiem, trzeba mieć wolną rękę. Przynajmniej jedną...

W naszej zachłanności często trzymamy mocno zaciśnięte obie garście, w których zazdrośnie strzeżemy swoich zasobów. Zapominając, że nawet gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia (Łk 12,15). Stres, lęk, panika, finansowe obawy związane są z gromadzeniem. Dzisiejszy świat ze swoim "więcej oznacza lepiej" przypomina ludzi obłąkanych, goniących za wiatrem. 

Wypuszczając z jednej ręki nasze bogactwa, uwalniając dłoń, odzyskujemy "sprawność", "funkcjonalność" naszego życia. Stajemy się bardziej wolni. Z jednej strony po to, aby mniej pracować i móc zerwać piękny kwiat: odpoczywać, spędzać więcej czasu z rodziną, robić to, co sprawia nam radość; z drugiej, by mieć możliwość niesienia pomocy innym...

Łatwo przeoczyć Święta

Łatwo przeoczyć Święta.
Zgubić ich istotę...

Wielkanoc to dla nas od dawna przede wszystkim Triduum Paschalne: udział w liturgii Wielkiego Czwartku, Wielkiego Piątku i Wielkiej Soboty. Cały "obrzędowy" wymiar świętowania, a więc to, co zaczyna się gdzieś rodzinnym śniadaniem wielkanocnym po niedzielnej Rezurekcji, to już tylko konsekwencja i jakby echo tajemnic, których mniej lub bardziej udolnie dotykaliśmy przez liturgiczne znaki w te trzy minione dni.

Jeżeli razem z Jezusem i Uczniami nie byliśmy w Wieczerniku, jeżeli nie staliśmy pod Krzyżem na Golgocie i jeżeli nie wsłuchiwaliśmy się ze świecą w ręku w przepiękne słowa Exsultetu, starożytnego orędzia paschalnego "o szczęśliwej winie, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel!", istnieje spore ryzyko, że Święta staną się tylko kolejnym rodzinnym - niedzielnym lub poniedziałkowym - spotkaniem wokół suto zastawionego stołu. Może całkiem miłym, może niekiedy męczącym, ale w istocie czasem, który nie wniesie w nasze życie specjalnie niczego nowego. 

Święta, święta i po świętach?...

Zburzcie tę świątynię...

Zewsząd możemy usłyszeć reklamy: wielkanocne zajączki, kolorowe pisanki, baranki, palemki (made in China?), przedświąteczne zakupy. Czemu nie połączyć przygotowań z wiosennymi porządkami, kupnem zasłon, a może  nowego grilla w okazyjnej cenie? To najlepszy czas, żeby zupełnie zatracić sens tego, do czego przygotowywaliśmy się przez ostatnie 40 dni Wielkiego Postu. 

Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska! 

Nie róbmy z naszych domów targowiska. Postarajmy się wyciszyć, zatrzymać na tej ostatniej prostej. Bądźmy jak uczniowie z Jezusem. Dzielmy z Nim te ostatnie chwile. Niecha źródłem radości tych Świąt nie będzie tylko suto zastawiony stół, udany sernik czy pieczeń. 

Zburzcie tę świątynię, a w trzy dni ją odbuduję... On jednak mówił o świątyni swego ciała.
Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?

Są tacy, którzy chcieliby zburzyć, a przynajmniej zbezcześcić, świątynię, którą jesteś. Sprawić, byś najlepiej do niej nie wchodził, żyjąc tym co na zewnątrz, zadowalając się tanią tandetą. Jest jednak Baranek: Ten, który odbudował świątynię swojego ciała w trzy dni. Mamy okazję przeżyć to ponownie w czasie najbliższego tygodnia.

Modlitwa kilku słów

"Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi...

Minimalizm w ilości używanych na modlitwie słów: "Panie, Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną!" 
Zawiera się w nich wszystko, co najważniejsze. Cała prawda o mnie i o Bogu...

Czy nie jest bowiem tak, że Bóg zna wszystkie nasze potrzeby, problemy, którymi żyjemy? "Wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.Odpowiedzią zaś i zaspokojeniem wszystkich naszych potrzeb jest tak naprawdę On sam. 

W naszych przegadanych modlitwach odgradzamy się od Boga murem ze słów. Z kolei trudno trwać przed Nim na modlitwie w słownej próżni. 

"Ja śpię, lecz serce me czuwa" - mówi Oblubienica w Pieśni nad pieśniami. W modlitwie Jezusowej wchodzimy w ciszę, pozbywamy się wewnętrznego hałasu i zamętu, wyzwalamy się z troski o siebie oraz ze swoich krasomówczych i intelektualnych ambicji.

Warto spróbować. 

Analogowe życie


Żyjemy w epoce cyfrowej. Otaczają nas piksele naszych telefonów, monitorów, telewizorów, ulicznych reklam. Ładowanie komórki to codzienna rutyna niczym mycie zębów.

Niedawno wziąłem do ręki analogowy aparat (Smiena 8m) z zamiarem zrobienia kilku czarno-białych fotografii. Otwiera on katalog rzeczy zapomnianych, z epoki przedcyfrowej, do którego możemy zaliczyć choćby maszynę do pisania, wieczne pióro, winylową płytę i wiele innych przedmiotów. Świat, który rządził się innymi prawami. Nie do pomyślenia dla młodszej generacji życie bez telefonów komórkowych, komputerów i internetu.

Jestem zmęczony życiem cyfrowym z pierwszej połowy XXI wieku. Mam ochotę zaprotestować, przechodząc do analogowego podziemia na tyle, na ile to będzie możliwe:

Analogowa fotografia.
Analogowe kontakty na odległość (listy).
Analogowe zapisywanie - do zeszytu.
Analogowe spędzanie czasu - z wyłączonym komputerem i telefonem.
Analogowa rozmowa w cztery oczy.
Analogowa lektura papierowej książki przy tradycyjnej, analogowej żarówce.
Analogowa radość z poranków i wieczorów, niezakłócona, przeżyta w ciszy, z Bogiem.

Analogowe życie, które nie będzie tylko zestawem pikseli na ekranie. Tworzenie czegoś, czego nie da się odnaleźć za naciśnięciem klawisza enter w wyszukiwarce. Coś, czym nie pochwalę się na fejsbuku, bo nie na tym polega życie. Życie zwyczajne, by nie powiedzieć banalne, pozornie bez wartości, od którego uciekamy znużeni w świat cyfrowych wrażeń, a jednocześnie bezcenne, bo przepojone obecnością Boga, otwierające możliwość "zamaskowanej kontemplacji". Merton napisał, że "najprostszą i najskuteczniejszą drogą do świętości jest zniknąć wśród tła zwyczajnego, codziennego życia."

Czy w cyfrowym świecie takie zniknięcie i taka świętość są jeszcze w ogóle możliwe?

Do pobrania