Dyktatura hałasu

"Pierwszym językiem Boga jest cisza” napisał św. Jana od Krzyża.

Kardynał Sarah w udzielonym nie tak dawno wywiadzie stwierdził: "Jesteśmy ofiarami powierzchowności, egoizmu i ducha światowego, które są rozpowszechniane w naszym społeczeństwie sterowanym przez media. Jesteśmy pochłonięci walką o wpływy, konfliktami międzyludzkimi, narcystycznym, próżnym aktywizmem. Bez wejścia w ciszę żyjemy w złudzeniu. Jedyną rzeczywistością, która zasługuje na uwagę, jest sam Bóg, a Bóg milczy. On czeka na nasze milczenie, aby objawić się nam. Odzyskanie poczucia ciszy jest zatem priorytetem, pilną koniecznością."

Czy czuję się dobrze w galeriach handlowych, sklepach?
Czy lubię bawić się komórką, pisać SMS-y, przeglądać bez potrzeby strony internetowe, oglądać filmiki?
Ile razy na dzień sprawdzam pocztę, zaglądam na portale społecznościowe?
Czy lubię często zabierać głos na forach internetowych?
Ile razy na dzień korzystam z portali informacyjnych, oglądam wiadomości?
Ile razy na dzień żyję wspomnieniami lub obrazami podsuwanymi przez wyobraźnię?
Czy zajmuję się wyszukiwaniem nowinek, żyję sprawami innych?

Zacytuję ponownie kardynała Sarah: "Nasz pracowity, technologiczny wiek uczynił nas jeszcze bardziej chorymi. Hałas stał się jak narkotyk, od którego współcześni ludzie są uzależnieni. Ze swoim odświętnym wyglądem, hałas jest jak wir, który odwodzi od spojrzenia sobie w twarz i konfrontacji z wewnętrzną pustką. Osiągnięcie wyciszenia jest walką i jest formą ascezy. Tak, trzeba odwagi, by uwolnić się od wszystkiego, co obciąża nasze życie, bo niczego tak bardzo nie kochamy jak wygląd, łatwość i pozory zewnętrzne. Wyrywany ze swojego wnętrza, przez swoją potrzebę wypowiedzenia wszystkiego, gadatliwy człowiek nie daje sobie rady, będąc daleko od Boga, niezdolny do jakiejkolwiek głębokiej, duchowej aktywności."

Kiedy abba Arseniusz przebywał jeszcze na dworze cesarskim, modlił się do Boga: „Panie, wskaż mi drogę zbawienia”. Usłyszał głos: „Arseniuszu, unikaj ludzi, a będziesz zbawiony”. Tenże, gdy stał się mnichem, znowu modlił się tymi samymi słowami. Usłyszał głos, który mówił doń: „Arseniuszu, uciekaj [od ludzi], wycisz się wewnętrznie. Są to bowiem korzenie bezgrzeszności”.

Adwent, a zaczęliśmy jego drugi tydzień, może być dobrym czasem walki o milczenie zarówno to zewnętrzne, jak i wewnętrzne: milczenie naszych komputerów, telewizorów i komórek, naszych warg i uszu, naszej wyobraźni i pamięci. Może być okresem dobrze pojętej ucieczki od ludzi i próbą zestrojenia naszego rozkołatanego wnętrza z Boskim językiem ciszy, która uzdrawia i przemienia.



Przy pisaniu korzystałem z poniższych źródeł:
Siła ciszy. Wywiad z kardynałem Sarah
Arseniusz, Boży uciekinier

Rozmiłowani w pochwałach

Ostatnio na wiacie przystanku zauważyłem interesujący plakat: Dwa kciuki  - uniesiony i opuszczony - w charakterystycznej dla fejsbukowego "lajka" grafice, a pod nim napis "To be or not to be".

Czy popularność Facebooka nie bierze się z tego, że w prosty i szybki sposób schlebia on ludzkiej próżności? Już św. Augustyn w "Wyznaniach" napisał: "Z tego zaś, co się mówi i czego się inni dowiadują o naszych czynach, wyłania się bardzo groźna pokusa rozmiłowania się w pochwałach - nawet wyżebrywania ich u ludzi  w celu osiągnięcia wywyższenia osobistego."  

Ile osób polubiło moje zdjęcie lub wypowiedź? Czemu tak często aktualizujemy zdjęcie w tle? Skąd pęd do publikowanie zdjęć sytuacji do tej pory zarezerwowanych dla ścisłego grona rodziny i przyjaciół? W przeszłości, aby zyskać uznanie innych, trzeba było wykazać się czymś naprawdę wyjątkowym. Obecnie do "wywyższenia osobistego" wystarczy zrobienie zdjęcia swojego posiłku lub wrzucenie na fejsa pierwszej lepszej myśli, która przychodzi do głowy.

"Pomaga więc do osiągnięcia pokoju nie nabycie lub materialne mnożenie jakiejkolwiek rzeczy, lecz raczej jej zlekceważenie i zupełne wyrzeczenie się. Dotyczy to nie tylko pieniędzy i bogactw, lecz także pogoni za zaszczytami i próżną chwałą; wszystko to wraz ze światem przemija. Wielka to mądrość nie chwiać się za lada powiewem słów i zamknąć uszy na zdradliwe podszepty pochlebcy; tylko tak pójdzie się bezpiecznie po zaczętej drodze." (Tomasz a Kempis, "O naśladowaniu Chrystusa").

Czasowe (np. w okresie zbliżającego się Adwentu) lub stałe zrezygnowanie z Facebooka jako forma milczenia to krok w kierunku większego wewnętrznego spokoju i wyciszenia, aby móc głębiej przeżywać to, co nas spotyka.


A o przeżywaniu Adwentu w naszej rodzinie możecie przeczytać na Drodze do prostego życia tutaj.

Rzeczy cenne, które pozostają...

Rodzą się pytania dotyczące ostatecznego sensu życia: gdzie szukam mojego bezpieczeństwa? W Panu, czy też w innych zabezpieczeniach, które nie podobają się Bogu? Gdzie zmierza moje życie, do czego kieruje się moje serce? Czy do Pana życia, czy też ku rzeczom, które mijają i nie zaspokajają?

Jezus nie chce straszyć, ale powiedzieć nam, że wszystko, co widzimy nieubłaganie mija. Nawet najbardziej potężne królestwa, najświętsze budynki i najbardziej stabilne rzeczywistości świata nie trwają wiecznie; prędzej czy później upadają.

Te czytania nasuwają się jako pewne „sito” pośród upływu naszego życia: przypominają nam, że prawie wszystko na tym świecie przemija, podobnie jak upływająca woda; ale są rzeczy cenne, które pozostają, jak cenny kamień w sicie. Co pozostaje, co jest wartością w życiu, jakie bogactwa nie zanikną? Z pewnością dwa: Pan i bliźni. To największe dobra, które trzeba umiłować. Wszystko inne - niebo, ziemia, najpiękniejsze rzeczy, nawet ta bazylika - przemija; ale nie możemy wykluczać z życia Boga i innych ludzi.

Kiedy zainteresowanie koncentruje się na rzeczach, które trzeba wytworzyć, a nie na osobach, które należy miłować, to mamy do czynienia z objawem sklerozy duchowej. W ten sposób rodzi się tragiczna sprzeczność naszych czasów: im bardziej zwiększają się postęp i możliwości, co jest dobrem, tym więcej jest tych, którzy nie mogą mieć do nich dostępu.

Tylko ten, komu czegoś brakuje i kto jest tego świadomy, potrafi patrzeć w górę i marzyć. Ten natomiast, kto ma wszystko, marzyć nie potrafi. Za Jezusem szli prości ludzie, bo marzyli, że On ich uzdrowi i im pomoże, że ich wyzwoli. Byli to ludzie, którzy mieli marzenia i pasje.

Niech Pan da nam patrzeć bez lęku na to, co się liczy, aby skierować serce do Niego i do naszych prawdziwych skarbów.


To fragmenty homilii i wystąpienia papieża Franciszka podczas Mszy św. w Bazylice św. Piotra dla społecznie wykluczonych, ubogich, bezdomnych i bezrobotnych z okazji Jubileuszu Miłosierdzia. Dobrze jest czasem wsłuchać się w głos papieża, który w kwestii naszego stosunku do rzeczy materialnych obdarzony jest szczególną wrażliwością...

Źródła: 
Niedziela

Polecam także wpis na kanwie orędzia papieża Franciszka: Odwaga umiarkowania.

Mała droga św. Teresy z Lisieux

Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne - powiedział św. Paweł w Liście do Rzymian. Jezus nie domaga się wielkich czynów, lecz jedynie tego, by zdać się na Niego i być wdzięcznym - dopowiada św. Tereska. W wieku piętnastu lat wstępuje do Karmelu. Umiera w wieku raptem 24 lat. Pod koniec XX w. cicha karmelitanka zostaje najmłodszym Doktorem Kościoła, gdyż widocznie zna lekarstwo na współczesny niespokojny indywidualizm, który nie potrafi zaspokoić głębokich potrzeb naszej duszy.

W stosunku do dóbr duchowych często popełniamy te same błędy, co w przypadku dóbr materialnych. Wydaje nam się, że im więcej ich posiadamy, tym bardziej my sami i nasza wiara są więcej "warte". To może być gromadzenie duchowych ekstatycznych wrażeń, mnożenie uczynków, modlitw, aktywizm... Zaczynamy polegać na sobie i naszych "pełnych spichlerzach". Równie często próba stania się duchowym herosem bywa konfrontowana z naszą codzienną słabością. Gdyby jeszcze udało się pokonać tą czy inną skazę, bliznę, przypudrować niedoskonałości...

Jemu podoba się to, że kocham moją małość i ubóstwo, że pokładam ślepą nadzieję w Jego miłosierdziu... Oto mój jedyny skarb. Św. Tereska uczy swoistego minimalizmu duchowego nazwanego "dziecięctwem duchowym" czy "małą  drogą", który sam dla siebie traktuję jako drogowskaz i lekarstwo na pychę (która jak wiadomo umiera 5 minut po śmierci) i "religijny konsumpcjonizm".

 ...im jesteśmy słabsi, bez pragnień, cnót, tym bardziej jesteśmy gotowi na działanie tej Miłości, co pochłania i przemienia.... Wystarczy pragnąć stać się Jego ofiarą, lecz trzeba przy tym zgodzić się pozostać ubogim i bez sił, i to właśnie jest trudne, gdyż "Prawdziwie ubogiego duchem gdzie znajdziesz? Trzeba by go daleko szukać", powiada psalmista. Trzymajmy się więc z dala od tego, co błyszczy, kochajmy naszą małość, pozbawioną odczuć, wówczas będziemy ubogie w duchu i Jezus sam po nas przyjdzie. Tereska buduje duchowość opartą na pokorze. Pozostać zawsze dzieckiem, troskliwie żywić w sobie poczucie własnej małości i ufnej słabości, cieszyć się swoim ubóstwem i przedstawiać je Bogu z radością jako apel do Jego miłosierdzia.

Niepodobna mi stać się wielką, powinnam więc znosić się taką, jaką jestem, ze wszystkimi swymi niedoskonałościami; chcę jednak znaleźć sposób dostania się do Nieba, jakąś małą drogę, bardzo prostą i bardzo krótką, małą drogę zupełnie nową. Windą, która mnie wzniesie aż do nieba, są Twoje ramiona, Jezu! A w tym celu nie potrzebuję wcale  wzrastać, przeciwnie, trzeba bym pozostała małą i stawała  się coraz mniejszą.

Radujcie się!

Mijam w drodze do pracy reklamę z austriackim kurortem narciarskim podpisaną "Warto cieszyć się życiem". Słuszna uwaga. Jak dobrze, że nie muszę w tym celu nigdzie wyjeżdżać! Radość życia czerpię, jak energię z odnawialnego źródła, od  Tego, który mieszka w moim wnętrzu: A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją (Ne 8,10).

Orędownikiem radości był św. Paweł, który mówił o sobie: Pełen jestem pociechy, opływam w radość w każdym ucisku (2 Kor 7,4). Ostatnio w Psalmie 27 odkryłem słowa: Złożę w Jego przybytku ofiary radości. Ciekawe, radość może być ofiarą. Łatwiej to zrozumieć w kontekście słów św. Pawła w Liście do Filipian: Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! (Flp 4,4). Zawsze, to znaczy kiedy?

Myślę o pięciu sytuacjach, kiedy możemy pielęgnować w sobie tą mniej oczywistą radość:

Radość w szarości zwykłego dnia (o co w listopadowej aurze nietrudno).

Radość z małych rzeczy (a tych nam nigdy nie zabraknie). Matka Teresa powiedziała, że nie trzeba robić wielkich rzeczy, wystarczą małe, ale czynione z wielką miłością. I to jest właśnie sposób, aby przynosiły nam one radość.

Radość w złości. Tak! Gniewajcie się,  a nie grzeszcie - powie św. Paweł. Mając w sobie wewnętrzną radość łatwiej zapanować nad sobą, by uczucie gniewu nie przerodziło się w destrukcyjną siłę (grzech).

Radość, gdy Bóg uzdrawia nasze życie. W niebie większa jest radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z 99 sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.

Radość wśród trudnych doświadczeń. Tak, nawet wtedy, stosownie do słów z Listu św. Jakuba: Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym, abyście byli doskonali, nienaganni, w niczym nie wykazując braków (Jk 1,2-4)

Pamiętajmy zatem o radości, bo: Radość serca wychodzi na zdrowie, duch przygnębiony wysusza kości (Prz 17,22). 

Kończę fragmentem "błogosławieństw" ks. Fedorowicza: Szczęśliwi, którzy potrafią śmiać się z samych siebie, będą mieli radość i zabawę przez całe życie.

(:

Między ciernie...

Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne.

W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.
(Mk 4, 18;19)

Codzienne troski, ułuda bogactwa i inne żądze nieustannie wciskają się w naszą świadomość, zabiegają o nasze tu i teraz. Wystarczy chwila skupienia, zatrzymania się, modlitwy, aby usłyszeć nieustanny szmer głosów przelatujących przez nasz umysł. Natarczywy język reklam, różne nasze głody i niepokoje, niepowodzenia i zranienia to ciernie, które niepostrzeżenie mogą wyrosnąć i zagłuszyć Słowo, które nie wyda owocu.


Trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu.
(Ef  4,22;23)

Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło.
(Prz 4,23)


O przyjemności jedzenia

Choć podstawowe potrzeby człowieka (pożywienie, odzież, dach nad głową) są bardzo proste, to współczesne formy ich zaspokojenia już niestety nie. W dzisiejszych czasach zaspokojenie, przynajmniej w dobrze zaopatrzonych społeczeństwach Europy, potrzeb naszego ciała nie powinno przysparzać większych problemów. Mamy doskonałe warunki, aby jeść  w sposób nieskomplikowany tyle, ile nasz organizm potrzebuje. Okazuje się, że trudno nam na tym poprzestać. Podążanie za przyjemnością jedzenia, dzięki możliwości dogadzania sobie na wszelkie możliwe sposoby, stało się celem samym w sobie. Kultura poprzestania na tym, co konieczne z punktu widzenia potrzeb naszego ciała, ustąpiła kulturze sytości, nadmiaru, przerafinowania.

Wiąże się z tym nie tylko nieopanowanie w zakupach i jedzeniu, ale także przesadna koncentracja na różnego rodzaju dietach. Rozumiem ogólną dbałość o to, aby odżywiać się zdrowo, a także wymogi  określonej diety z powodów zdrowotnych. Wydaje mi się wszakże, że do sposobów jedzenia jako takiego przywiązuje się obecnie zbyt dużą wagę, czyniąc z diety, także zdrowej diety, rodzaj bożka. Ci jedzą same warzywa, tamci żywią się tłuszczem, a inni z kolei unikają nabiału. Człowiek poszukuje diety zapewniającej mu piękne ciało, zdrowie i długowieczność, bo ponoć możemy żyć i 150 lat. Koncentrujemy się na długim życiu, a nie na życiu dobrym.

Chrześcijański minimalizm w jedzeniu możemy kształtować na zdrowej równowadze, w której przewodnikiem może być św. Augustyn. Wskazuje on, aby pokarm traktować jako lekarstwo na udrękę głodu, a samą skłonność do nadmiaru powściągać "orężem postów".

"Lecz gdy z udręki głodu przechodzę do spokoju sytości, w tym momencie przejścia czyhają na mnie sidła łakomstwa. Bo samo to przechodzenie jest właśnie przyjemne. A nie może przejść inną drogą oprócz tej, którą wyznacza konieczność. Podczas więc gdy właściwym celem jedzenia i picia jest zachowanie zdrowia, dołącza się do tego dążenia - niby służka w orszaku - niewolna od niebezpieczeństwa przyjemność. I nieraz ona usiłuje się naprzód wysforować, aby stać się właściwym celem tego, o czym mówię, że czynię - albo nawet co chciałbym czynić - tylko ze względu na zdrowie. Przyjemność i zdrowie odmienne mają wymagania. Co wystarcza zdrowiu, tego dla przyjemności jest za mało. (..) Cugle tego pragnienia trzeba umiejętnie trzymać w rękach, to popuszczając je nieco, to skracając. A któż, o Panie, nie wysforuje się nieraz trochę poza granicę konieczności? (...) Takie pokusy co dzień staram się przezwyciężać i wzywam Twojej prawicy, aby mnie ocaliła, i Tobie przedstawiam me niepokoje. Bo przecież nikt nie może być powściągliwy, jeżeli Ty mu tego nie udzielisz."*



*Fragmenty "Wyznań" w tłumaczeniu Zygmunta Kubiaka.

Łaska głodu

Poniżej cytaty z lektury "Kromki chleba" Stefana Kardynała Wyszyńskiego:


Po to gromadzimy, abyśmy mieli co rozdawać.


Istnieje nie tylko łaska sytości, ale i łaska głodu, bo ona przywraca nam uczucie wdzięczności za chleb.


Stół, łyżka i miska nie mogą oddalić nas od Ojca niebieskiego i Jego dzieci, przeciwnie, mają nas zbliżyć do siebie tak, jak łamanie chleba otwierało oczy uczniów na Chrystusa. 




Dobro ponad dobrami

...oddzielić się od własnych dóbr, aby zachować swoje jedyne Dobro.

To zwrot użyty przez Piusa X podczas kryzysu we Francji, gdy chodziło o przyjęcie systemu państwowego, który zapewniał wiele korzyści, ale pozbawiał Kościół autonomii, lub też zrezygnowanie z tego rozwiązania i życie w ubóstwie; w takiej sytuacji Dobro stoi zawsze ponad dobrami. To jest miara, która ciągle pozostaje aktualna i musi być uwzględniona w każdej naszej decyzji...

Ale nie jest też tak, że można lekkomyślnie wyrzucać dobra, dopóki zachowują one swój służebny charakter. Trzeba pytać, w jakiej mierze jeszcze jakaś rzecz rzeczywiście służy całości. Nie może być nigdy tak, że jesteśmy poddani danej rzeczy i w konsekwencji poszczególne dobra są w stanie zawładnąć jednym Dobrem. Zawsze powinno być odwrotnie. 

Te cenne wg mnie słowa  odnalazłem w książce - wywiadzie Petera Seewalda z papieżem Benedyktem XVI "Światłość świata", w przekładzie Piotra Napiwodzkiego. Słowa, które możemy odnosić zarówno do Kościoła, jak i życia każdego z nas:  Dobro stoi zawsze ponad dobrami.


Odwaga umiarkowania

Z okazji trwających Światowych Dni Młodzieży kilka myśli papieża Franciszka z orędzia wygłoszonego w kwietniu 2014 r. "Błogosławieni ubodzy w duchu..." (Mt 5,3)


Kiedy poszukujemy sukcesu, przyjemności, egoistycznego posiadania i czynimy z tego bożki, możemy nawet doznawać chwilowego upojenia, fałszywego poczucia zaspokojenia, ale w końcu stajemy się niewolnikami, nigdy nie jesteśmy zadowoleni, jesteśmy pobudzani, by szukać coraz więcej.

Możecie więc mnie zapytać: jak konkretnie możemy sprawić, aby to ubóstwo ducha przekształciło się w styl życia, aby konkretnie wpływało na nasze życie? Odpowiem wam w trzech punktach.

1. Przede wszystkim starajcie się być wolni wobec rzeczy. Pan nas wzywa do życia ewangelicznego, naznaczonego umiarkowaniem, nieuleganiem kulturze konsumpcji. Chodzi o poszukiwanie tego, co najistotniejsze, nauczenie się ogołocenia z wielu tłumiących nas rzeczy powierzchownych i zbędnych. Zdystansujmy się od żądzy posiadania, od pieniądza najpierw traktowanego bałwochwalczo, a następnie marnowanego. Postawmy Jezusa na pierwszym miejscu. On nas może uwolnić od zniewalającego bałwochwalstwa. Pokładajcie ufność w Bogu, drodzy młodzi! On nas zna, kocha nas i nigdy o nas nie zapomina. Tak jak troszczy się o lilie polne (por. Mt 6,28) tak też nie pozwoli, aby czegokolwiek nam zabrakło. Również by przezwyciężyć kryzys gospodarczy, ludzie muszą być gotowi do zmiany stylu życia, do unikania wielu przypadków marnotrawstwa. Tak jak potrzebna jest odwaga szczęścia, tak też trzeba odwagi umiarkowania.

2. Po drugie, aby żyć tym błogosławieństwem wszyscy potrzebujemy nawrócenia w stosunku do ubogich. Musimy zatroszczyć się o nich, być wrażliwi na ich potrzeby duchowe i materialne. Wam, młodym, powierzam zwłaszcza zadanie, byście na nowo postawili solidarność w centrum ludzkiej kultury. W obliczu dawnych i nowych form ubóstwa — bezrobocia, emigracji, wielu różnego rodzaju uzależnień — mamy obowiązek być czujni i świadomi, przezwyciężając pokusę obojętności. Pomyślmy także o tych, którzy nie czują się kochani, nie mają nadziei na przyszłość, rezygnują z zaangażowania w życie, bo są zrażeni, rozczarowani, zastraszeni. Musimy nauczyć się przebywania z ubogimi. Nie wypełniajmy naszych ust pięknymi słowami o ubogich! Spotkajmy ich, spójrzmy im w oczy, wysłuchajmy ich. Ubodzy są dla nas konkretną okazją spotkania samego Chrystusa, dotknięcia Jego cierpiącego ciała.

3. Ale — i to jest trzeci punkt — ubodzy są nie tylko osobami, którym możemy coś dać. Również oni mają nam wiele do zaoferowania, aby nas nauczyć. Wiele może nas nauczyć mądrość ubogich! Pomyślcie, że jeden z świętych XVIII w., Benedykt Józef Labre, który spał w Rzymie na ulicy i żył z ofiar ludzi, stał się doradcą duchowym wielu osób, w tym szlachty i hierarchów. W pewnym sensie ubodzy są dla nas jakby nauczycielami. Uczą nas, że wartość osoby nie zależy od tego, ile posiada, ile ma na koncie w banku. Ubogi, osoba pozbawiona dóbr materialnych zawsze zachowuje swoją godność. Ubodzy mogą nas wiele nauczyć także o pokorze i ufności w Bogu. W przypowieści o faryzeuszu i celniku (Łk 18, 9-14) Jezus przedstawia celnika jako wzór, bo jest on pokorny i uznaje siebie za grzesznika. Także wdowa, która wrzuciła dwie drobne monety do skarbca świątyni jest przykładem ofiarności tych, którzy, chociaż mają niewiele lub nic, dają wszystko (Łk 21,1-4). 

Ewangeliczne ubóstwo jest podstawowym warunkiem, aby rozprzestrzeniało się królestwo Boże. Najpiękniejsze i najbardziej spontaniczne radości, jakie widziałem w czasie mojego życia, to radości ludzi ubogich, którzy mają niewiele rzeczy, do których są przywiązani. Ewangelizacja w naszych czasach będzie możliwa jedynie przez zarażanie radością.

Jak widzieliśmy, błogosławieństwo ubogich w duchu kształtuje naszą relację z Bogiem, z dobrami materialnymi i z ubogimi. W świetle przykładu i słów Jezusa dostrzegamy, jak bardzo potrzebujemy nawrócenia, aby nad logiką posiadania więcej przeważała logika bycia bardziej!


źródło

Zbytnie troski

Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy (Mt 6, 25-34).

Horyzont dnia dzisiejszego wydaje się rzeczywistością stworzoną na naszą miarę. Stąd wezwanie do tego, aby nie wybiegać zanadto w przyszłość - tą daleką, ale i tą całkiem bliską: dzień jutrzejszy. Trudno inaczej skupić się na tym, co aktualne. (O znaczeniu "dzisiaj" w modlitwie Ojcze nasz pisałem tutaj).

Chodzi nie o to, aby nie troszczyć się w ogóle, ale by nie troszczyć się "zbytnio" o zaspokojenie naszych podstawowych potrzeb: jedzenia, picia, odzieży. Uwalniający od tej przesadnej troski ma być kontekst zaufania w dobroć i opiekę Boga, który wie, czego potrzebujmy.

Nadmierne troszczenie się jest działaniem tyleż bezproduktywnym (Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?), co szkodliwym. Na równi z ułudą bogactwa, zbytnie troski uniemożliwiają wydanie duchowego plonu: Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne (Mt 13,1-23). Przesadna troska potrafi całkowicie zawładnąć naszą uwagą, zagłuszyć Boży szept, skutecznie odwracając uwagę od spraw zasadniczych, a także od potencjalnych rozwiązań.

Ważna jest również hierarchia naszych zabiegów o codzienność, tak często zaburzona. Jezus nie mówi starajcie się o wasze potrzeby, a potem - jak będziecie mieli trochę czasu - o królestwo. Mówi: Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie chodzi o to, że nasze potrzeby nie są ważne, ale o to, aby w codziennym zaaferowaniu sprawami tego świata nie zapominać o pierwszeństwie sprawach duchowych.

Minimalizm to m.in. sztuka wprowadzania ładu w nasz sposób myślenia, porządkowania uczuć, pozbywania się nie tylko rzeczy materialnych, ale także emocjonalnego balastu, który jakże często zatruwa naszą codzienność i odpowiada za "życie utrudnione".

Nadmierna troska o przyszłość rozprasza siły i paraliżuje nasze działanie w teraźniejszości. Chodzi zaś o to, aby podejmować z ufnością to, co przynosi dany dzień. Św. Ignacy Loyola mówi: Tak Bogu ufaj, jakby wszystko od Niego zależało, a nic od ciebie. I tak się wysilaj, jakby wszystko od ciebie zależało, a nic od Boga. Ważne, by podejmować codzienne wysiłki bez popadania w bezproduktywny lęk o przyszłość, w perspektywie zaufania Bogu...

Przenosić górę

"Gdybyście mieli wiarę tak małą jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście górze, żeby się przesunęła i to się stanie” (por. Mt 17, 20).

Codziennie uczę się przesuwać górę.

O jaką górę chodzi zrozumiałem dzięki książce Bernarda Frugi "Isrikuz. Pogodne przywództwo.":

Na medytacji prowadzonej przez benedyktyńskiego mnicha bohater książki zobaczył baner "wiara góry przenosi". Zakonnik zapytał czy wiedzą, o co chodzi z wiarą, która przenosi góry. "Wiecie, co jest największą przeszkodą? Co jest zawalidrogą naszego rozwoju? Blokadą dobrych pomysłów? Tą górą, która stoi na naszej drodze, jest nasze ego. Dopiero jak usuniesz ego ze swojej drogi, pójdziesz do przodu. To nie jest łatwe. Ego domaga się dopieszczania. Zwraca na siebie uwagę i podpowiada, co masz robić. Trudno się z nim uporać. Jest na nie sposób: wiara góry przenosi." Jeśli ćwiczysz ducha, to Twoje ego coraz mniej przeszkadza i masz czysty umysł, by wymyślać rozwiązania i podejmować decyzje.

Przygotujcie drogę Panu, dla Niego prostujcie ścieżki! wołał Jan Chrzciciel.

Jakoś te dwa fragmenty Pisma ze sobą współgrają. Bo czy naszych ścieżek nie gmatwa właśnie ta góra naszego ego, którą musimy nieustannie obchodzić, kręcąc się w kółko za swoimi pragnieniami jak pies za ogonem?

Współczesny świat karmi nasze ego i rozdyma je do niebotycznych rozmiarów. Zasługujesz na wszystko, możesz wszystko, realizuj siebie. Łatwe prawo rozwodowe usunęło potrzebę pracy nad własnymi związkami; łatwe kredyty usunęły potrzebę finansowej samokontroli; łatwa rozrywka usunęła potrzebę uczenia się, jak organizować rozrywkę dla samego siebie; łatwe odpowiedzi usunęły potrzebę zadawania pytań...

Dla zmęczonych obchodzeniem gór własnego ego, Jezus formułuje zaproszenie: uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych.

O co chodzi w upraszczaniu życia

Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły. 
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy...

Piękny psalm 131, który może być mottem chrześcijańskiego minimalizmu.

Jakże trudno zaspokoić pragnienia człowieka dzisiaj. Gonimy za pewną wizją szczęścia, sukcesu, samorealizacji. Zwykłe, codzienne życie, bez fajerwerków, nie przynosi nam zadowolenia. Tymczasem to właśnie ono jest miejscem skrojonym na naszą miarę, o ile realizujemy plan Tego, który wybrał nas przed założeniem świata.

Oczekujemy niezwykłości, ale niezwykłość (wyjątkowość) naszego życia możemy pojąć i zrealizować tylko w perspektywie naszego powołania, które nie będzie zapożyczone z kolorowego magazynu lub reklamy, podyktowane prądem mody, lecz będzie subtelnym odkrywaniem Bożych przeznaczeń. Uproszczenie życia to coś więcej niż zredukowanie liczby naszych zajęć, uporządkowanie szafy, posprzątania biurka. Chodzi o stanie się takim, jakim chciałby nas widzieć Bóg.

Przestać gonić za tym, co wielkie i co przerasta nasze siły. Zamienić logikę zdobywcy i konsumenta na umiejętność mądrej rezygnacji, poprzestania na małym i niewyszukanym. Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne - nawołuje św. Paweł w liście do Rzymian. Mierzyć sukcesy dnia nie według tego, co zrobiłem, zdobyłem, osiągnąłem, jak świetnie się czuję, ale jak służyłem Bogu. To całkowita zmiana perspektywy owocująca odpoczynkiem od własnego nieustępliwego ego.



Na blogu Erem Maryi przeczytałem kiedyś dwa zdania ważne dla tego tematu:

Wola Boża jest jak najczystsze źródło. Gdy strumień naszych myśli i działań z niego wypływa, otrzymujemy gwarancję pełnej czystości i optymalnej użyteczności.

Na szczęście sens wszelkiego powołania polega na tym, że jest ono realizowane mocą, której Bóg udziela na drogę, do której zaprasza.

Drabina szczęścia

Kontynuacja poprzedniego wpisu. Siostra Emmanuelle w dalszej części swojej książki proces wewnętrznej transformacji oddaje plastycznie jako wznoszenie się po "drabinie szczęścia". Jego warunkiem jest pewne ogołocenie nazywane ubóstwem, dopiero bowiem w ubóstwie posiadania człowiek odkrywa bogactwo życia w więzi z innymi.

Początkowo s. Emmaneuelle charakteryzuje powab bogactwa, które w rzeczywistości nas zubaża. Cechuje je pogoń za dobrami materialnymi, niepohamowane poszukiwanie przyjemności i przesadne przywiązanie do ego. Inni tylko na tyle nas interesują, na ile możemy ich wykorzystać do własnych celów. Wskutek tego serce, stworzone do wzajemnej wymiany, do falowania więzi, staje się ociężałe i przytłoczone własnym ciężarem.

Na szczęście zdarza się, że dochodzi do ZWROTU, wydarzenia, w którym pojawia się pragnienie ogołocenia się z pożądań. Często chodzi o spotkanie z jakąś osobą, która potrafiła wznieść się ponad przyciąganie pieniądza i pozorów, dając pierwszeństwo wartościom społecznym, rodzinnym, ogólnoludzkim. Uderza w niej otwarcie na innych, dzielenie radości i zmartwień z tymi, którzy ich otaczają. A gdybym ja to mógł naśladować, zrobić w swym życiu ożywczy zwrot? 

Powoli wchodzimy w sferę przyciągania ubóstwa, które ubogaca. Od kiedy nasze spojrzenie nie koncentruje się wokół naszego pępka, przenosi się ono na innych ludzi. Egoistyczna brutalność, aby ciągle mieć więcej, przemienia się. Ręka już nie zaciska się na tyle, aby zatrzymać dla siebie i zjeść całe ciastko, lecz przeciwnie, otwiera się w geście dzielenia się z innymi. Nie ma już potrzeby gonić za przelotnymi bogactwami. Człowiek ubogi w złoto i w pieniądze, bogaty jest w relacje międzyludzkie. Ogołocony z pokusy zazdrości i pożądania, jest bogaty w szczęście życia.

Czyż w głębi duszy nie mamy niegasnącego pragnienia wzbogacenia się materialnego, intelektualnego lub duchowego? Dla wielu bogactwo finansowe wydaje się rogiem obfitości, automatem do dostarczenia wszelkich rodzajów szczęścia. U niektórych zdarza się, że czasami jakiś przebłysk rozdziera tę powierzchowną wizję. Wówczas spostrzegają, że obfitość przyjemności czyni ociężałym ich serce, gdy tymczasem świadoma zgoda na ogołocenie pozwala odetchnąć ich duszy. Czego poszukiwali i co znaleźli wszyscy ci, którzy wybrali ubóstwo? Chodzi za każdym razem o to, aby różnymi sposobami, poprzez ogołocenie materialne, ubogacenie duchowe, szczęście istnienia, osiągnąć ten szczyt.

Kiedy podsumowuję moją własną drogę i kiedy analizuję wspólne cechy osób, o których przygodzie skreśliłam kilka słów, przychodzi mi na myśl słowo kluczowe: WYZWOLENIE! Każdy z nas miał uczucie zerwania z pewnego rodzaju niewolnictwem, które mu nie pozwalało ujawnić tego, co było w nim najlepsze. Nie jest już zanurzony w społeczność, która mu narzuca, czego on nie podejrzewa, sposób życia, mówienia i myślenia. Nie jest już uzależniony od dominującego społecznego modelu, który mu dyktuje, jak ma się ubrać, zachowywać, bawić się, biorąc wzór z ludzi bogatych, pięknych i sławnych. Każdy ma pragnienie rozwoju własnej oryginalności poprzez osobisty rozkwit swej inteligencji, swej woli, swego serca. W przekraczaniu zatroskania o własne dobro, wybierając dobro wspólne, każdy doświadcza życiowego „plusa”.

Taedium vitae, zniechęcenie życiem, przekształca się w gaudium vitae, w radość życia. Człowiek nagi, uwolniony od bezużytecznych rzeczy, które go przygniatały, w końcu oddycha, łapie oddech i odnajduje swą pierwotną naturę. W istocie jest on tylko szczęśliwy, pozostając w prostych, harmonijnych, serdecznych relacjach z sobie podobnymi. W głębi swego wnętrza każdy człowiek odczuwa pragnienie. Jest ono w człowieku jak rozwarta otchłań. Linia podziału przebiega między tymi, którzy starają się ją wypełnić, zagarniając ją dla siebie, oraz tymi, którzy czynią z tej otchłani okazję do wyjścia poza siebie.

Problemem początkowym jest mieć właściwy osąd samego siebie. Czy to, do czego jestem najbardziej przywiązany, pozostawia, ostatecznie, uczucie pustki, braku, przemijalności? Czy oderwanie się od tego byłoby dla mnie osłabieniem lub raczej wyzwoleniem? Oto sedno sprawy. Czy muszę ogołocić się z pewnych przyjemności, z pewnych kontaktów, które w końcu są tylko jak szampan, który mnie rozwesela? Czy powinienem wybrać radość nie tak powierzchowną, którą daje głęboka przyjaźń, kiedy moje serce przepełnia poszukiwanie szczęścia dla innych? Czy mam kontynuować pogoń za pieniędzmi i przyjemnościami, czy raczej zrezygnować z ulotnej euforii, aby dać odpocznienie mej duszy w tym, co jej przywraca pokój? Od odpowiedzi na te pytania zależy wartość i sens mojego życia.

Bogactwo ubóstwa - ksiażka s. Emmanuelle

Wpadła mi w rękę niezwykła książka "Bogactwo ubóstwa" s. Emmanuelle (1908-2008), która 22 lata spędziła w slumsach Kairu. Czytam i na gorąco notuję, przekazując Wam w skrócie pełne mądrości, trafiające w sedno, przesłanie wsparte nie o górnolotne teorie, lecz wieloletnią praktykę ubogiego życia i obserwację ludzi ubogich.

Pierwsze rozdziały książki dotykają problemu ubóstwa i jego różnic pomiędzy bogatą Północą i biednym Południem. W drugiej części książki s. Emmanuelle opisuje swoją "drabinę do osiągnięcia szczęścia", utrzymując, że można być szczęśliwym i mieć się dobrze, będąc ubogim.

Pierwsze, co uderza s. Emmanuelle po powrocie do Francji, to ukryty brak zadowolenia wśród komfortu krajów bogatych, kontrastujący z prostą, promienną radością najuboższych. Czyżby ubóstwo było bogactwem dającym szczęście, a bogactwo było destrukcyjne? Czyż nie jest codziennym stwierdzeniem, że spotykamy częściej bogactwo serca powiązane z ubóstwem materialnym i odwrotnie, ubóstwo serca połączone z bogactwem materialnym? - pyta s. Emmanuelle.

Ubóstwo bogactwa polega na tym, że ile razy dłoń się zamyka, zaciska się zdecydowanie na wszystkim, co do niej należy. Ogarnia nas paniczny lęk: uwaga, żeby czegoś nie zgubić, żeby nie dać się okraść! Zdaniem siostry u źródeł problemu leży poczucie własności, które wprowadza nieufność wobec drugiego człowieka. Ogradzamy swoją ziemię i serce, zamykamy się w czterech ścianach. Kiedy człowiek gromadzi dobra materialne, traci zarazem prosty i serdeczny kontakt ze swym naturalnym otoczeniem. Pewien rodzaj bogactwa jest źródłem "pustynnienia": pojawia się samotność, rozpacz, głęboki brak bezpieczeństwa, pragnienie ucieczki.

Czyżby człowiek miał potrzebę uwolnienia się z tego nadmiaru, który go przeciąża, aby stanąć w prawdzie? Czy miałaby się ona odsłonić w pozbawieniu majątku, który go obciąża? Czy stan pierwotnego ukazania się człowieka w swej specyficznej ludzkiej naturze nie nazywa się "ubóstwem"? To ubóstwo - czyż nie jest oswobodzeniem od zbyt przygniatającego ciężaru? Ale uwaga! Nie jest ideałem poszukiwanie całkowitej nagości slumsu. Nie jest również ideałem tracenie całej swej energii na przesadne gromadzenie, powierzchowną inflację. Ideałem jest przede wszystkim cieszenie się po prostu tym, co się ma, i tym, kim się jest, bez porównywania się z innymi. Skoncentrowanie się na relacjach międzyludzkich. Mieć czas na bezinteresowną wymianę myśli, dzielić się serdecznie z tymi, którzy nas otaczają. Ten sposób życia jest wynurzeniem się życia i ono jest "bogactwem".

Dawanie i otrzymywanie całych ton miłości napełnia nas takim bogactwem, że reszta wydaje się tylko urojeniem. Przeżywanie każdej ulotnej chwili w harmonii ze swym otoczeniem wymaga jednak uczynienia  z siebie samego terenu dziewiczego, otwartego, wolnego od obciążenia egoistycznymi pragnieniami, które są w sprzeczności z wymarzonym, wzajemnym zrozumieniem. Ten dziewiczy teren to "ubóstwo serca". To miejsce, w którym człowiek jest nagi, ogołocony ze wszystkiego, co nie jest nim samym. Tu, u samego korzenia, odnajdujemy nieodpartą potrzebę istoty ludzkiej: posuwać się naprzód w łączności z innymi istotami ludzkimi.


Zewnętrzna obfitość blokuje wewnętrzne odprężenie, które nie jest powierzchowne, lecz wypływa z najbardziej głębokiej warstwy osobowości. Tak więc za cenę pewnego ogołocenia otwiera się droga do szczęścia. Ciąg przyjemności nie napełni serca. To jest błędne koło, które powoduje frustrację. Staramy się szukać zapomnienia w tym, co się nazywa wg Pascala "rozrywką", kiedy "dąży się do spokoju przez niepokój" (Myśli 139). Jeżeli nie jest to możliwe, czynimy otoczenie odpowiedzialnym za złe samopoczucie i zrywamy mosty.

Co mam powiedzieć każdemu? - pyta s. Emmanuelle. Wyzwól się z twego szalonego przywiązania do tylu rzeczy niepotrzebnych do szczęścia. Chodzi o ubóstwo ducha, o oderwanie się w poczuciu radości. Chodzi o to, by nie robić z komfortu ostatecznego celu naszej egzystencji, lecz aby otworzyć się na innych, dzielić się chętnie z nimi, umieć pogodnie obejść się bez takiego czy innego przedmiotu, bez jakiejś pięknej podróży. Doznajemy wtedy stanu ubóstwa ducha, uwalniamy się od pożądań. Trzeba w istocie umieć płynąc pod prąd, spokojnie, pozbywając się pozorów, aby dotrzeć do tego pierwotnego źródła, które stanowi o człowieku.

Dlaczego znowu i znowu gromadzić? Ubogi idzie przez życie beztrosko, nie kłopocząc się, co przyniesie kolejny dzień. On w pełni żyje chwilą obecną. Proste, niedostrzegane momenty życia, które tworzą konstelację jego dnia, przyjmuje z otwartym sercem.

W slumsie można by powiedzieć, że zrzucam skórę, nie ma więcej śladu mojego ego - nie doświadczam już "mieć", lecz "być". Jestem częścią ludzkości, z którą oddycham, jem i śpię, myślę i rozmawiam. Jestem uboga w materialne dobra i bogata w radosną i dzieloną z innymi witalność. Nie żyję już moim indywidualnym rytmem, z konieczności ograniczonym i zawężonym, lecz jakby rytmem natury człowieka.

Jak trudno jest nie pogrążyć się w materialnym bogactwie! Wyciąga ono swe uwodzicielskie ramiona, kusi ciągle nowymi przyjemnościami, czaruje i każe płonąć pragnieniem posiadania coraz więcej, nakłania do rozrywki. "Ja" staje się wówczas centrum świata. Odcięty od głębokiej relacji z bliźnim, człowiek ubożeje. Staje się mniej społeczny, mniej związany z grupą, ze wspólnotą.

"Błogosławieni ubodzy w duchu", nauczał Jezus Chrystus. Tak. SZCZĘŚLIWY ten, który się ogałaca, który pozwala, aby się w nim ukazał człowiek prawdziwy, człowiek nagi, człowiek braterski, człowiek, którego największym dobrem są jego relacje z innymi. Życzę ci, przyjacielu, czytelniku, abyś dołączył do bractwa błogosławionych, tych, którzy nie wierzą w to, że ich tożsamość jest zbudowana na materialnych, duchowych, intelektualnych bogactwach, lecz na bogactwie ich przymierzy.

św. Jan od Krzyża





Aby starczyło do pierwszego

Notatki po lekturze wywiadu w Gościu Niedzielnym z Anną i Michałem Malińskimi "By do pierwszego starczyło":

"Do Pana należy ziemia i wszystko co ją napełnia" - w przyjęciu tej prawdy pomaga sporządzenie aktu przeniesienia prawa własności na Boga, w którym wypisujemy konkretne rzeczy, które posiadamy, i który podpisujemy.  Genialna myśl papieża Franciszka: jeszcze nigdy nie widziałem, by za konduktem pogrzebowym jechał samochód "Przeprowadzki" - zostawiamy wszystko!

Jeśli chodzi o sferę zarządzania pieniędzmi, często w niczym nie różnimy się od pogan: tak samo kombinujemy, szastamy kasą i zaciągamy długi - stąd w Biblii więcej powiedziano o finansach niż o modlitwie - Bóg wiedział, że będziemy mieli z tym problem.

Historia Ananiasza i Safiry z Dziejów Apostolskich (5,1-11), którzy odkładają dla siebie część pieniędzy ze sprzedaży swojej ziem i padają martwi. Gdy poczuli pieniądze w ręku, zmieniło się ich serce i weszli w kłamstwo. Czemu Bóg nie daje nam więcej pieniędzy? Może wie, co byśmy z nimi zrobili. Parafrazując: "Strzeż mnie przed taką ilością pieniędzy, bym doszedł do wniosku, że sobie poradzę i przed taką biedą, bym nie zaczął Ci złorzeczyć."

"Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy?" (Łk 16,11) - od tego, jak zarządzasz pieniędzmi, zależy twoje życie duchowe, a więc "prawdziwe dobro". Masz robić z pieniędzmi to, czego chce Pan Bóg, który mówi do nas: "Wszystko jest moje. Ja poniżam i wywyższam. Zaufaj mi".

W księdze Aggeusza napisano wprost: "Do Pana należy srebro i złoto"  (2,8) - pytać Boga, co mam zrobić z pieniędzmi, jak zaplanować budżet, konsultować z Nim nasze wydatki. Wtedy Bóg widzi, że jesteśmy wobec Niego uczciwi.

Mamy problemy z I przykazaniem - mówimy, że sami zatroszczymy się o siebie i w ten sposób wchodzimy w kompetencje Boga. W naszą relację z Bogiem w tej sferze wkrada się Szatan - połowa grzechów związana jest z finansami: pycha, zazdrość, chciwość, nieumiarkowanie.

Prosząc Boga o to, by starczyło do pierwszego, traktujemy Boga jak pracownika MOPS-u. Zapomnij o przedstawianiu Bogu planu minimum!

Zachęcam do przeczytania wywiadu w oryginale :)

Ubóstwo i bogactwo wg św. Franciszka Salezego

Klasyczne teksty świętych i błogosławionych przekazują nam bardzo wiele, stale aktualnych, uwag o właściwym stosunku do posiadania. Mam nadzieję, że wgryzanie się w nie zaowocuje dobrą motywacją, by we właściwy sposób posiadać to, co rzeczywiście konieczne, eliminować zbędny nadmiar, a także robić dobry użytek z tego, czym zechcemy podzielić się z innymi.
Dzisiaj fragmenty "Filotei" św. Franciszka Salezego:

O ZACHOWANIU DUCHA UBÓSTWA WŚRÓD BOGACTW

Czym innym jest mieć truciznę, czym innym być nią zatrutym. Wszyscy aptekarze mają wiele trucizn na różne potrzeby, a przecież wcale nie są przez to zatruci, bo nie mają trucizny w swoim ciele, tylko w aptece. Podobnie i ty możesz mieć wiele bogactw, a nie być nimi zatruta, jeżeli będziesz je mieć w swoim domu lub w skrzyni, a nie w swoim sercu.

Niestety, nikt nie przyznaje się do tego, że jest chciwy!; owszem, każdy wypiera się tej nikczemności i podłości serca, zastawiając się czy to mnogością dzieci, czy potrzebą robienia zapasów. Takim nigdy dosyć, zawsze wymyślają nowe powody, by więcej pożądać, a ci, co są najbardziej chciwi, nie tylko się do swojej chciwości nie przyznają, ale jej nawet nie czują. Bo chciwość jest dziwną gorączką - tym mniej odczuwalną, im bardziej gwałtowną i palącą.

Jeśli gorąco, długo i niespokojnie pragniesz bogactw, których nie masz, próżno byś się wymawiała, że nie chcesz ich niesprawiedliwego posiadania, bo zawsze będzie to dowód prawdziwej chciwości. Jeśli ktoś długo, gorąco i niespokojnie pragnie pić, zawsze będzie to znak, że ma gorączkę, choćby pragnął tylko samej wody.

Jeśli jesteś bardzo przywiązaną do dóbr, które posiadasz, jeżeli jesteś nimi bardzo zaprzątnięta, lgnąc do nich sercem, zatapiając się w nich myślą, a żywą i trwożliwą bojaźnią drżąc, by ich nie stracić — wierz mi, że jesteś jeszcze w gorączce. Bo kto jest w gorączce, ten pije niespokojnie, chciwie i gwałtownie. Inaczej pije ktoś, kto jest zdrowy.

Niepodobna nie przywiązywać się bardzo do rzeczy, która nam się bardzo spodoba. Gdy ci się przydarzy utracić coś z twoich dóbr i z tego powodu poczujesz w sercu wielką żałość i strapienie, wierz mi, że jesteś do nich bardzo przywiązana, bo nic tak nie dowodzi przywiązania do rzeczy utraconej jak smutek z powodu jej utraty.

Nie pożądaj więc pożądaniem zupełnym i wyrazistym dóbr, których nie masz; do dóbr, które posiadasz, nie przywiązuj serca; nie rozpaczaj po stratach. Będzie ci to oznaką, że chociażbyś była bogata w rzeczy, to nie masz jednak przywiązania do tych bogactw, a więc że jesteś uboga w duchu...


JAK NALEŻY ZACHOWAĆ RZECZYWISTE UBÓSTWO PRZY POSIADANIU RZECZYWISTYCH BOGACTW

Miej większe staranie o korzyści z twoich dóbr, aniżeli je mają ludzie zaprzątnięci światem. Otóż, posiadłości, które mamy, nie są nasze; powierzył je nam do uprawiania Bóg i On chce, żebyśmy je czynili owocnymi i pożytecznymi. A zatem mając o nich staranie, stajemy się mili Bogu. Trzeba więc, by to staranie około naszej majętności było większe i pilniejsze niż u ludzi światowych, oni bowiem zapracowują się z miłości do siebie, my zaś powinniśmy pracować z miłości do Boga. A że miłość siebie samego jest miłością gwałtowną, niespokojną, niecierpliwą, więc staranność z tej miłości pochodząca jest mętna oraz pełna zgryzot i niepokoju. Że zaś miłość Boga jest słodka, cicha i spokojna, więc staranność - nawet o rzeczy ziemskie – pochodząca z tej miłości jest pogodna, spokojna i wdzięczna.

... żeby staranność o dobra doczesne nie przemieniła się u nas w chciwość, trzeba, byśmy wśród danych nam przez Boga dostatków i bogactw doznawali często prawdziwego i rzeczywistego ubóstwa. W tym celu pozbywaj się często pewnej cząstki swoich dochodów, oddając ją ubogim, a to z dobrego serca. Albowiem dawać, co mamy, jest to się zubożać, a im więcej dasz, tym się też bardziej zubożysz.

Nie ma nikogo, kto by nie zaznał nieraz jakiegoś niedostatku albo niewygody. Często przybędzie do nas upragniony gość, którego radzi byśmy i powinniśmy najdostojniej przyjąć, a nie będziemy na to mieli pod ręką sposobu. Niekiedy tam, gdzie trzeba by użyć naszych strojnych szat, nie mamy ich ze sobą. Niekiedy całe co lepsze wino popęka w piwnicy, a zostanie tylko mniej dobre. Niekiedy w polu lub w drodze nie znajdujemy ani gospody, ani usługi, ani łóżka, ani stołu i niczego nie sposób dostać. Jednym słowem, łatwo jest o niedostatek jakiejś rzeczy, nawet przy bogactwie. W ten sposób jesteśmy rzeczywiście ubodzy przez ten niedostatek. Bądźmy radzi takim niedostatkom, przyjmujmy je z serca i wesoło znośmy. Gdy się zdarzą przygody, które cię mniej czy więcej zubożą jak powodzie, pożary, nieurodzaje, grady, kradzieże, pozwy – o, wtedy masz dobre pole do uprawiania ubóstwa, przyjmując słodko to umniejszanie twoich dóbr i godząc się cierpliwie i ze stałością na to zubożenie.

Dopóki jesteśmy przywiązani sercem do naszych dóbr, jakież skargi, jakież niepokoje i niecierpliwości wzbudza w nas każda szkoda lub krzywda, czy od powietrza, czy od złodzieja, czy od pieniacza. Ale gdy jesteśmy do naszych dóbr przywiązani nie sercem, lecz staraniem, jakie o nich z woli Bożej mieć powinniśmy, nie tracimy ani głowy, ani spokoju, gdy nam je wydziera niepowodzenie lub jakaś przeciwność.


O ZACHOWANIU BOGACTWA DUCHA WŚRÓD RZECZYWISTEGO UBÓSTWA

Jeżeli jesteś rzeczywiście uboga, bądź nią jeszcze bardziej w duchu. Uczyń z konieczności cnotę i przyjmij klejnot ubóstwa stosownie do jego wartości. Blask tego klejnotu nie jest widzialny dla świata, a przecież jest on nad miarę piękny i bogaty. Ciesz się, bo jesteś w dobrej spółce. Pan nasz Jezus Chrystus, Jego Najświętsza Matka, Apostołowie oraz w większości Święci i Święte Pańskie byli ubodzy i mogąc być bogatymi, bogactwami wzgardzili.

Ubóstwo twoje ma dwa wielkie przymioty, przez które bardzo możesz się zasłużyć. Pierwszym jest to, że przyszło ci ono bez twojego wyboru, z samej jedynie woli Bożej, która cię uczyniła ubogą bez żadnego współdziałania twojej własnej woli. Otóż to, co otrzymujemy wprost od woli Bożej, jest zawsze bardzo mile Bogu, bylebyśmy przyjmowali to ochotnie i z umiłowaniem tej przeświętej woli.

Drugim przymiotem twojego ubóstwa jest to, że jest ubóstwem rzeczywiście ubogim. Ubóstwo chwalone, pieszczone, szanowane, wspomagane i osładzane, zbliża się do bogactwa, a przynajmniej nie jest wcale ubóstwem ubogim. Ale ubóstwo wzgardzone, odpychane, źle sądzone i obciążone opuszczeniem jest naprawdę ubóstwem ubogim.

Nie żal się więc na swoje ubóstwo, bo użalamy się tylko na to, czemu nie jesteśmy radzi. A jeżeli jesteś nierada swojemu ubóstwu, nie jesteś uboga w duchu, lecz bogata w żądzy. Nie uskarżaj się, jeśli cię nie wspomagają w miarę twoich potrzeb, bo doskonałość ubóstwa leży w cierpliwości. Chcieć być ubogim bez doznawania niewygód ubóstwa to nazbyt wielka pycha, bo znaczy to chcieć zarazem zaszczytu ubóstwa i wygody bogactw.


Św. Franciszek Salezy pojawił się także w poście tutaj.

Inni święci na temat ubóstwa:
św. Ignacy Loyola tutaj
św. Faustyna Kowalska tutaj
św. Alfons Maria de Liguori tutaj



Jeżeli Pan domu nie zbuduje...

Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie. 
Daremnym jest dla was
wstawać przed świtem,
wysiadywać do późna -
dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko;
tyle daje On i we śnie tym, których miłuje.


To słowa Psalmu 127. Warto o nim pamiętać w czasach powszechnego aktywizmu, wielozadaniowości, przekonania, że możemy wszystko zdobyć własnymi siłami. To tylko kwestia maksymalnego wysiłku. W ciągłym biegu i zapętleniu zapominamy o Tym, z którego ręki wszystko otrzymujemy.  Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce (J 1,16).

Dobrze zadawać sobie pytania - czy ten "dom", który buduję, buduje ze mną Bóg? Czy On jest w tym, czemu poświęcam godziny mojego życia? Czy strzeże ze mną tego, co z takim niepokojem ochraniam? Czy wysiłek, jaki wkładam w "opus" mojego życia, będzie w ostatecznym rozrachunku wysiłkiem "daremnym", bo oderwanym od głębokiego sensu, jaki nadaje tylko żywa więź z prawdziwym Budowniczym?

We wpisie "Powrót do źródeł" Eremita pisał: "Jestem wdzięczny Bogu  za potrzebne siły i łaski, które pozwoliły mi zakwestionować wiele misternie konstruowanych obszarów życia. Warto, aby runęły nawet największe budowle, jeśli tyko będzie to pomocne w rozbłysku pierwotnego zamysłu Boga."

Ubóstwo wg św. Alfonsa Marii de Liguori

Na rozterki poprzedniego wpisu proponuję nieco zdrowej nauki zaczerpniętej z dziełka "Umiłowania Jezusa Chrystusa w życiu codziennym":

Oczywistym jest, że gdy brakuje nam dóbr doczesnych i cierpimy ubóstwo, potrzeba nam również wiele cierpliwości. Św. Augustyn jednak mówi: „Kto nie ma Boga, nic nie posiada; kto ma Boga, ma wszystko". Kto ma Boga i jest zjednoczony z Jego wolą, odnajduje w Nim wszelkie dobro. Oto przykład św. Franciszka z Asyżu: choć bosy, ubrany w wór, pozbawiony wszystkiego, kiedy powtarza „Bóg mój i moje wszystko", uważa się za najbogatszego ze wszystkich monarchów ziemi.

Biedny jest ten, kto pragnie tych dóbr, których nie posiada. Ale kto nie pragnie niczego i zadowala się swoim ubóstwem, jest naprawdę bogaty. O takich ludziach mówi św. Paweł: Nic nie mają, a posiadają wszystko (2 Kor 6, 10). Ci, którzy naprawdę kochają Boga, nic nie posiadając, posiadają wszystko, bo kiedy brakuje im dóbr doczesnych, mówią: Mój Jezu, jedynie Ty mi wystarczasz. I w ten sposób są zawsze szczęśliwi.

Święci nie tylko cierpliwie znosili swoje ubóstwo, ale starali się jeszcze oderwać od wszystkiego, aby zjednoczyć się jedynie z Bogiem. Jeżeli nie umiemy zrezygnować ze wszystkich dóbr tej ziemi, to przynajmniej bądźmy zadowoleni z tego stanu, w którym Pan nas pragnie umieścić. Nasze zatroskanie niech nie kieruje się ku bogactwom ziemskim, ale ku niebieskim, które są niepomiernie większe od tamtych i trwają wiecznie. Dajmy się przekonać słowom św. Teresy: „Im mniej bodziemy mieć tutaj, tym więcej zakosztujemy tam".

Św. Bonawentura uważał, że obfitość dóbr ziemskich nie jest niczym innym jak lepem dla duszy - więzami, które utrudniają jej wzniesienie się ku Bogu. Przeciwnie, ubóstwo - jak pisze św. Jan Klimak - może być drogą bez przeszkód, prowadzącą ku Bogu. Pan mówi: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie (Mt 5, 3). Inne błogosławieństwa przyrzekają niebo ludziom łagodnym i czystego serca, ale dopiero w przyszłości, natomiast to obiecuje ubogim niebo, a więc niebiańską radość, już teraz, w tym życiu: do nich należy Królestwo niebieskie. Słusznie, ponieważ ubodzy już w tym życiu rozkoszują się przyszłym rajem. Określenie ubodzy duchem dotyczy zaś nie tylko tych, którzy są pozbawieni dóbr ziemskich, ale i tych, którzy nawet ich nie pragną, ale żyją zadowoleni, posiadając tylko to, co wystarcza do życia, jak mówi sam Apostoł: Mając żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni (1 Tm 6, 8).

O błogosławione ubóstwo - wołał św. Wawrzyniec Justyniani - które nic nie posiada i niczego się nie lęka! Zawsze jest pogodne i zawsze w obfitości, bo każda niewygoda, której doświadcza, służy mu ku pożytkowi duszy". A św. Bernard pisze: „Chciwy łaknie rzeczy ziemskich jak żebrak, a ubogi gardzi nimi jak król". Skąpiec jest tak chciwy jak żebrak, ponieważ nigdy nie nasyci się upragnionymi dobrami; ubogi zaś przeciwnie - będzie jakby panem wszystkiego, pogardza nimi, bo niczego nie pragnie.

Pewnego dnia powiedział Jezus do św. Anieli z Foligno: „Jeżeli ubóstwo nie byłoby wielkim dobrem, nie wybrałbym go dla siebie ani bym nie zostawił jego cząstki moim wybrańcom". I rzeczywiście: święci, patrząc na Jezusa ubogiego, sami bardzo ukochali ubóstwo. Św. Paweł pisze, że pragnienie stania się bogatym to diabelskie sidła, które doprowadziły do zatracenia wielu ludzi: Ci, którzy chcą się bogacić wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie (1 Tm 6, 9). O, jakże nieszczęśliwi są ci, którzy dla nędznych dóbr tego świata tracą nieskończone Dobro, którym jest sam Bóg!

Słusznie więc odpowiedział św. Bazyli męczennik cesarzowi Licyniuszowi, gdy ten zaproponował mu, aby pozostawił Jezusa Chrystusa, a zastał przełożonym jego pogańskich kapłanów: „Powiedzcie cesarzowi, że gdyby mi zechciał dać cale swoje imperium, nie dałby mi tyle, ile by mi wcześniej odebrał, doprowadzając do utraty Boga". Niech nam wystarcza sam Bóg oraz te dobra, którymi On nas obdarza. Radujmy się, gdy jesteśmy ubodzy, bo wtedy właśnie brakuje nam tego, czego pragniemy, a czego nie mamy: na tym zaś polega cała nasza zasługa. „Cnota ubóstwa - mówi św. Bernard - nie polega na byciu ubogim, ale na umiłowaniu ubóstwa". Wielu jest bowiem ubogich, ale ponieważ nie kochają swego ubóstwa, nie jest to żadną ich zasługą.


Czy Jezus kazał się dzielić

Przeczytałem ostatnio wywiad z ks. Jackiem Stryczkiem, opublikowany na portalu Money.pl tutaj, w którym padła, jak dla mnie, kontrowersyjna wypowiedź tego skądinąd zasłużonego kapłana - pomysłodawcy Szlachetnej Paczki. Na pytanie czy Jezus nie kazał się dzielić, ks. Jacek odpowiedział: Nie! To mit! Nie ma takiego cytatu w Ewangelii mówiącego, że Jezus kazał się dzielić. To jest właśnie taki katomarksizm, zbiór stereotypów, z których tworzy się religię. Jezus na temat podziału przychodu się nie wypowiadał. Pomagał biednym, ale miał wielu znajomych bogatych ludzi, którym wcale nie mówił: „ej, masz za dużo, podziel się”.

Słowa te rozeszły się falą w internecie. Głos zabrał ponownie ks. Stryczek na swoim blogu (tutaj) stwierdzając, że Jezus Nic takiego nie powiedział. Powiedział wiele różnych rzeczy, ale tego akurat nie. Jest to pewien skrót myślowy. W praktyce jednak wiele osób wkłada w usta założyciela naszej religii swoje słowa. Dla mnie ten fakt jest skandalem i oznaką braku szacunku do Boga. Oczywiście w Ewangelii jest mowa o miłości, o miłosierdziu, o naszej relacji do rzeczy i pieniędzy. Nie ma też zakazu pomagania biednym. Chodzi mi raczej o to, że wytworzyła się moda na to, by nie zaglądać do źródła, do Pisma św., ale wypowiadać się na temat tego, co tam jest - bez lektury.

Chciałbym zobaczyć prezesa banku, o którym mowa w wywiadzie, zarabiającego 36 tys. zł dziennie, jak wykłóca się ze św. Piotrem u bram Nieba, że przecież Jezus nie kazał się dzielić. Nie będę jednak zaprzeczał - Jezus faktycznie wprost nigdzie tego nie powiedział. Biorąc jednak pod uwagę całą Jego naukę, trudno nie mówić o konieczności dzielenia się swoim majątkiem z potrzebującymi: Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść, byłem spragniony, a daliście Mi pić. Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. 

Do bogatego, i żyjącego przykazaniami, młodzieńca Jezus powiedział: Jednego ci brak: Idź, sprzedaj, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. A potem pójdź ze Mną. On zaś spuścił oczy na te słowa i odszedł smutny, bo posiadał wielkie bogactwa. A Jezus spojrzawszy wokół mówi swoim uczniom: – Jakże trudno bogatym wejść do królestwa Bożego! Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, aniżeli bogatemu wejść do królestwa Bożego. Tych słów przestrogi, zamiast odwoływania się do Miltona Friedmana, w wywiadzie dla portalu o finansach i biznesie mi zabrakło.

Ojciec Maciej Zięba powyższą wypowiedź ks. Jacka skwitował krótko (tutaj) jako ideologiczne, liberalne brednie. Zarówno marksizm, który chce ekonomią sterować całkowicie, jak i skrajny liberalizm, uważający, że jedyne, co trzeba przy niej zrobić, to oddzielić ją od etyki, występują na szczęście w śladowych ilościach - dodał zakonnik. Według ojca Zięby w zarabianiu gigantycznych pieniędzy nie ma nic złego pod warunkiem, że osoba taka powinna z tego jakieś 80 proc. z lekkością oddawać na potrzeby biedniejszych czy szeroko pojętą edukację społeczną.

Ja bym tego obowiązku dzielenia się z ubogimi, i to nie tylko tym, czego mi zbywa, nie nazwał stereotypem, ale nakazem od zawsze obecnym w nauczaniu i tradycji Kościoła, a tak podkreślanym w wypowiedziach obecnego papieża Franciszka.

Cóż masz — upomina św. Paweł — czego byś nie otrzymał? (1 Kor 4, 7). Kochać braci, poświęcać się im — to wymóg, który wypływa z tej świadomości. Im większe są ich potrzeby, tym bardziej naglący dla wierzącego jest obowiązek służenia im. Czyż Bóg nie dopuszcza do zaistnienia takich potrzeb, abyśmy wychodząc innym naprzeciw, nauczyli się uwalniać od naszego egoizmu i żyć prawdziwą miłością ewangeliczną? Przykazanie Jezusa jest jasne: Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? (Mt 5, 46). Świat ocenia kontakty z innymi na podstawie interesu i własnych korzyści, propagując egocentryczną wizję życia, w której zbyt często nie ma miejsca dla biednych i słabych. To akurat słowa Jana Pawła II i tego rodzaju głosu napomnienia oczekiwałbym od księdza, który udzielił wywiadu portalowi Money.pl, niż zapewnienia, że powinniśmy liczyć na samych siebie.


Polecam także wpisy:
Po co wierzącym pieniądze
Łatanie rzeczywistości

Miska soczewicy

W codziennym życiu dostrzegamy szalone nieumiarkowanie w tendencji pragnienia uzyskania wszystkiego natychmiast, bez względu na konsekwencje.
Dobrą ilustracją powyższego cytatu z poprzedniego wpisu jest historia Ezawa (Rdz. 25, 29 i n.)

Gdy pewnego razu Jakub gotował jakąś potrawę, nadszedł z pola Ezaw bardzo znużony i rzekł do Jakuba: „Daj mi choć trochę tej czerwonej potrawy, jestem bowiem znużony.” Jakub odpowiedział: „Odstąp mi najprzód twój przywilej pierworodztwa!” Rzekł Ezaw: „Skoro niemal umieram z głodu, cóż mi po pierworodztwie?” Na to Jakub: „Zaraz mi przysięgnij!” Ezaw mu przysiągł i tak odstąpił swe pierworodztwo Jakubowi. Wtedy Jakub podał Ezawowi chleb i gotowaną soczewicę. Ezaw najadł się i napił, a potem wstał i oddalił się.


Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba mógł być Bogiem Abrahama, Izaaka i Ezawa. Zaważyła miska soczewicy...

Podobną niecierpliwość odnajdujemy w historii syna marnotrawnego, który za życia ojca prosi go o część majątku, która przypadłaby na niego w spadku.

Stwierdzenie „Chcę teraz, natychmiast!” jest przyczyną problemów finansowych, rozpadu rodziny, osobistego grzechu. Zwykle stoi za tym niższa, zmysłowa część naszej natury. Tak łatwo łudzić samego siebie, twierdząc, że „niemal umieram z głodu” bez niezwłocznego zaspokojenia jakiegoś pożądania. Łatwo nam przehandlować ponadczasowe i bezcenne w zamian za to, co natychmiastowe i krótkotrwałe. Osobistą wolność oddajemy w ręce banków finansujących spełnienie chwilowych zachcianek i możliwość otoczenia się bezużytecznymi przedmiotami.

Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna próba przehandlowania dziedzictwa: Jeśli rzeczywiście jesteś Synem Bożym, rozkaż tym kamieniom, aby zamieniły się w chleb – mówi szatan do Jezusa poszczącego na pustyni.

Jak wyglądałoby nasze życie w wymiarze osobistym, rodzinnym i społecznym, gdybyśmy ćwiczyli się w cnocie cierpliwości, której wymiernym elementem jest oszczędność. Księga przysłów wskazuje nam, że cierpliwy jest lepszy niż mocny, opanowany - od zdobywcy grodu (Prz 16,32).

Warto mieć świadomość, że w realizacji naszego powołania na przeszkodzie może stanąć pachnąca miska „czerwonej potrawy”. To, co później, co wymaga naszej cierpliwości, znoszenia wewnętrznego głodu, jest często lepsze niż krótkotrwałe „natychmiast”, które oferuje nam świat za cenę jakichś „drobnych” ustępstw.

Szalone nieumiarkowane

Warto przemyśleć w kontekście Wielkiego Postu:

Szalone nieumiarkowanie może być definiowane jako niespokojny duch wewnątrz pewnych sektorów nowoczesnej gospodarki, podjudzający ludzi do odrzucenia uzasadnionych ograniczeń i do zaspokajania nieuporządkowanych namiętności. To nie tylko problem ekonomiczny, lecz moralna i psychologiczna wada wytrącająca wszystkich z równowagi. Gdy szalone nieumiarkowanie dominuje, często wprawia cały system w konwulsje – tak jak to widzieliśmy podczas kryzysu kredytów subprime (wysokiego ryzyka) w 2008 r. To zjawisko wystarczająco niebezpieczne, by zniszczyć cały system finansowy.

W codziennym życiu dostrzegamy szalone nieumiarkowanie w tendencji pragnienia uzyskania wszystkiego natychmiast, bez względu na konsekwencje. Każdy "musi" mieć najnowszy gadżet, nawet jeśli go nie potrzebuje i tak naprawdę nie może sobie nań pozwolić. Szalony brak zahamowań prowadzi do niestabilnej gospodarki z okresami boomu i recesji, zadłużenia i stresu. Tworzy zimną, mechanistyczną ekonomię, rządzoną przez pieniądze. Przyczynia się do powstania materialistycznej kultury. Kultury preferującej ilość i użyteczność nad jakość i piękno. Koniec końców szalony styl życia prowadzi do szalonej ekonomii.

Tutaj dochodzimy do Wielkiego Postu. Jego celem jest wszak zwalczanie złych nawyków moralnych i praktykowanie powściągliwości – jest to zatem znacznie więcej niż zwykła rezygnacja z tabliczki czekolady. Pomyślmy o rezygnacji z nawyków pielęgnujących szalone nieumiarkowanie, prawdziwą przyczynę naszego ekonomicznego upadku. Dobry Wielki Post oprócz osobistych korzyści, takich jak wewnętrzny pokój, oderwanie od świata i większa wolność duchowa może także ocalić naszą gospodarkę. 


Fragment artykułu Johna Horvata na portalu PCh24 - ciąg dalszy: tutaj.

Modlitwa, post, jałmużna

Przed nami Wielki Post. Jego istotą jest pójście za wskazaniami Jezusa: drogą modlitwy, postu i jałmużny. Są ze sobą ściśle związane. 

Modlitwa
Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest. Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił (Mk 1,32-35).

To mój ulubiony fragment dotyczący modlitwy. Wyobrażam sobie Jezusa, gdy wychodzi z domu Piotra przez nikogo niezauważony. Poprzedni dzień musiał być dla Niego bardzo ciężki, zakończył się zapewne późno w nocy. Mimo to Jezus wstaje, gdy jeszcze było ciemno i wędruje przez uśpione miasto, aby modlić się na osobności. Jezus, podobnie jak my, musiał podjąć wysiłek, by znaleźć czas na modlitwę.

To mi przypomina, że mam szukać miejsc oddalonych od codziennego zgiełku i hałasu, miejsc, w których mogę przebywać sam na sam z Bogiem. Może to być cisza porannej modlitwy lub piętnaście minut rozmowy z Bogiem wieczorem.

Post

Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca (Oz 2,16).

Żyjemy w kulturze małego wysiłku i szybkich efektów, w której post i modlitwę traktuje się jako coś obciążającego i trudnego. Jednak dobrobyt, który rozleniwia i zniewala, możemy zamienić na „dobry byt” - odkrycie na nowo postu i modlitwy jako daru daje nam ogromną szansę na doświadczenie Boga.

W poście nie chodzi o doskonalenie dla doskonalenia. Post nie jest okazją do zrzucenia kilku kilogramów lub poprawienia obrazu samego siebie. Jeśli nie jest skierowany na rozwój relacji z Bogiem i odkrywanie Go w sobie, wtedy nie jest to chrześcijański post. Ściśle wiąże się też z pokorą. To nie miejsce na napinanie duchowych muskułów. Dlatego czasem lepiej doświadczyć porażki w naszych wielkopostnych planach. Post jest przede wszystkim łaską, prośmy o nią.

To czas próby. W poście chodzi o odczuwalny brak - nie mam czegoś, co normalnie byłoby dla mnie dobrem i przyjemnością, a często jest gdzieś moim zniewoleniem. Św. Jan od Krzyża nasze przywiązania porównał do splotów liny. Gruba lina składa się z wielu splecionych ze sobą pojedynczych nici. Łatwiej zerwać poszczególne nitki, ale niemożliwe jest zerwać całą linę. Nie warto się szamotać, lepiej rozplątywać pojedyncze włókna. Dlatego post to nie miejsce na heroiczne czyny, ale na niepozorne, drobne wyrzeczenia.

Pościmy, by przekonać się na własnej skórze, że nasze życie nie zależy wyłącznie od stanu konta lub pełnej lodówki. Jesteśmy w rękach samego Boga. Potrzebny jest zarazem post cielesny i duchowy, post od obrazów, hałasu, nadmiaru informacji, post od telewizji, internetu, radia. Bóg mówi: wyprowadziłem cię na pustynię, by okazało się, co naprawdę nosisz w sercu. Post jest przygotowaniem do nawrócenia, pokazuje, co naprawdę we mnie siedzi. Widzimy swoje leniwe wnętrze, które nie akceptuje dyskomfortu i niewygody.

Jałmużna
Czy zwieszanie głowy jak sitowie i użycie woru z popiołem za posłanie - czyż to nazwiesz postem i dniem miłym Panu? Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. (Iz 58,5-7)

Jałmużna jest duszą postu, bo pogłębia w człowieku miłość, uczy go dawać coś w ukryciu. Św. Jan Kanty pisał, że dla niego nie ma właściwie innej formy pokuty niż jałmużna. Bo ona przemienia wewnętrznie, rodzi miłość.

Św. Augustyn: Nie wierzę, aby post wystarczył sam w sobie. Twoje wyrzeczenia będą dla ciebie owocne, jeżeli będziesz hojny dla innych.

Nie chodzi tylko i wyłącznie o  dawanie pieniędzy, i to najczęściej tych, których nam zbywa, ale dawanie siebie, poświęcenie uwagi komuś, poświęcenie czasu też sobie!

Nie zawsze pieniądze są ważne i konieczne. Może to będzie godzina w hospicjum, odwiedzenie kogoś samotnego, dodatkowy czas z rodziną? Niematerialna pomoc, nieprzeliczona na monety czy banknoty. Czas dla siebie, aby trochę zgłębić własną duszę....

"Hojnie siejesz, hojnie zbierasz" - łatwo zagłuszyć sumienie wrzuconą kwotą do puszki, ale czy to tylko o to chodzi?



Życzę sobie i Wam dobrego Wielkiego Postu! W tym czasie nie będę publikował wpisów. 
Proszę Was także o modlitwę za moją Rodzinę. Ja także będę o Was pamiętał...


***

Przy pisaniu wykorzystałem fragment wpisu Jałmużna autorstwa Tomasza na Drodze do prostego życia tutaj. Polecam także wpis Stopnie jałmużny tutaj.

Podziel się tym, co lubisz

To tegoroczne motto akcji dożywiania dzieci w Afryce Wyślij pączka do Afryki, organizowanej przez misjonarzy kapucynów. Apel o udział w niej zamieściłem już na Drodze do prostego życia, ale ponawiam go w tym miejscu dla Czytelników Chrześcijańskiego minimalizmu. Pretekstem do dobroczynności są pączki i Tłusty Czwartek.

Radość podniebienia ze zjedzenia jednego pączka niewiele różni się od radości zjedzenia kolejnych pięciu, które będą tylko powtórką z rozrywki (nie mówiąc już o łakomstwie). Tymczasem okazuje się, że utrzymanie w Afryce dziecka w szkole i posiłek dla niego kosztuje... 1,65 zł, czyli nawet mniej niż dobry pączek! Namawiam zatem do umiaru w jedzeniu i wsparcia tej pomysłowej akcji!

Można to zrobić wysyłając e-pączka (czyli kwotę, którą wydałbyś na pączki) za pośrednictwem strony: www.paczek.kapucyni.pl. Co ciekawe, autorem akcji jest kapucyn i misjonarz brat Benedykt Pączka :)

Na co zostaną przeznaczone środki zebrane z akcji Wyślij pączka do Afryki przeczytacie tutaj.
E-pączka wyślecie tutaj (moduł wpłat na dole strony). 


Łatanie rzeczywistości

Jak zaczniesz robić coś na wariata, przekroczysz granice swojego lęku, znajdziesz  i środki, i ludzi. Jeśli zaczniesz planować, koniec z tobą - mówi siostra Małgorzata Chmielewska. 

Przypomina mi św. brata Alberta Chmielowskiego, a wcześniej św. Franciszka z Asyżu. Tyle, że jest niewygodnie aktualna, a przy tym bezkompromisowo nazywa rzeczy po imieniu:


...musimy przyjąć do wiadomości, że nasze dobra materialne są tylko zadaniem. Taka jest wizja chrześcijańska. Nie mamy tego na wieczność, tylko zostało nam to zadane. 


Ktoś, komu się w życiu udało i urodził się w lepszym momencie, w lepszej rodzinie, z lepszymi zdolnościami albo dzięki swojej pracowitości dorobił się pieniędzy, musi wiedzieć, że one nie są jego własnością. Świat według Ewangelii jest światem wartości odwrotnych do wartości tego świata. Jezus mówi o tym bardzo wyraźnie. Stąd ci, którzy mają się lepiej, mają też zobowiązania w stosunku do tych, którzy mają się gorzej. 

Jeżeli chcemy uważać siebie za chrześcijan, to powinniśmy się zgodzić na to, żeby się posunąć na ławce. My, którzy mamy przywileje, powinniśmy powiedzieć, że rezygnujemy z ich części. W tym kierunku powinno iść kształtowanie chrześcijańskiego sumienia. 


Jak spotkasz żebraka, najpierw spójrz mu w oczy. Z tym mamy problem. Żebyśmy rzucania tej złotówki nie traktowali jak haraczu za nasz święty spokój i dobre samopoczucie. Żebyśmy oczami Chrystusa spojrzeli na tego człowieka. Jeżeli spojrzymy oczami Chrystusa, to ten człowiek okaże się kimś zupełnie innym. 


Powyższe słowa zaczerpnąłem z wywiadu: Siostra Chmielewska: Nie oceniajmy za szybko


Ale to nie tylko mocne słowa, to przede wszystkim niesamowite świadectwo życia, które jest ciągłym przekraczaniem barier, poczucia bezpieczeństwa, sprawdzianem zaufania w Bożą Opatrzność.


I jeszcze fragment rozmowy Wszystko, co uczyniliście:

- ...musi mi to sprawiać ból. Tylko tak można patrzeć na człowieka ubogiego. Co nie znaczy, że samo patrzenie wystarczy. Ale żeby zrobić krok dalej nie mogę siedzieć w luksusowym samochodzie i wracać do swojego luksusowego domu – nawet z poczuciem, że zarobiłam na nie uczciwą pracą. Chrystus mówi wyraźnie, że nie wystarczy zachowywać przykazania.
- Mówi bogatemu młodzieńcowi: ,,Sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie”.
- I ,,gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze”.
- Jak to rozumieć? Czy chrześcijanie mają przestać być dyrektorami fabryk, pracodawcami?
- Oczywiście, że nie, choć znam i takie przypadki. Dano nam wolność, a Chrystus namawia i zaprasza. We Francji zetknęłam się z kimś, kto zajmował bardzo wysokie stanowisko, był bogaty, ale w którymś momencie postanowił wziąć na serio Ewangelię. Nie zrezygnował ze stanowiska, bo od jego pracy zależał los podwładnych, ale zrezygnował z oznak zewnętrznego bogactwa i wziął pensję sprzątaczki w swoim przedsiębiorstwie.
- Zastanawiam się, czy chciałbym z kimś takim prowadzić interesy...
- A dlaczego nie? Skoro jego firma dobrze prosperuje i on nadal służy ludziom swoim talentem? Zresztą w którymś momencie – gdy zaczął w swoim domu przyjmować biednych – pożałował, że zrezygnował z wysokiej pensji, bo mógłby dzięki niej materialnie wspierać ubogich. Ale wtedy zrobił następny krok: krok z a w i e r z e n i a. Czym więcej ludzi przyjmował, tym więcej otrzymywał od innych. I tak nauczył się Chrystusa i Ewangelii. Bo Ewangelii nie można się nauczyć, jeśli się nią nie żyje. Tu nie pomoże ani katechizacja, ani pobożne lektury. Jak z miłością, której też nie można się nauczyć z książki – trzeba przechodzić przez nią, ucząc się całe życie.

- To, o czym mówię, jest wezwaniem Chrystusa. ,,Wszystko, co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili...” Czy można być solidarnym mając mnóstwo i nie dzieląc się z innymi? Jakaż to jest solidarność? Zjazdy i kongresy o ubóstwie, których koszta organizacyjne pozwoliłyby wyżywić setki ludzi? To nie wystarczy, podobnie jak dawanie tego, co mi zbywa. Dopiero dawanie tego, co mnie kosztuje – prawdziwa ofiara – ma jakąś cenę. To jest droga doskonałości chrześcijańskiej także dlatego, że nas uwalnia. Człowiek, który zaczyna się wyzbywać ,,dóbr świata tego” staje się wolny.
- Czy żeby poczuć się wolny mam pozbyć się komputera?
- Oczywiście nie, sama posługuję się np. telefonem komórkowym. Ale jest wiele przedmiotów, które wydają się niezbędne, a w rzeczywistości tłumią w nas Boże życie. Ilu polskim rodzinom telewizor przesłonił wszystko? Nie tylko niedzielną Mszę, ale i siebie nawzajem.

- Nikt mi jednak nie wmówi, że dobrym katolikiem, który rzeczywiście idzie za Chrystusem, może być człowiek, który tonie w bogactwach i dla którego liczy się przede wszystkim zarabianie pieniędzy. Już w Starym Testamencie powiedziano: nie będziecie mieli bogów cudzych przede mną. Niestety, to przykazanie bardzo prosto przekłada się na naszą rzeczywistość – ciągle gonimy za nowym samochodem, nowym domem, nowym telewizorem... I jesteśmy zniewoleni.

Refleksja na dzisiaj: Nie wystarczy pisać o chrześcijańskim minimalizmie. Nie wystarczy tylko o nim czytać. Chrystus zapowiadał, że królestwo niebieskie zdobywają ludzie gwałtowni. Radykalizm siostry Małgorzaty stawia nasze dostatnie życie i okruchy miłosierdzia, do jakich się poczuwamy, pod znakiem zapytania. Taka jest rola proroków: pokazywać bolesną prawdę o nas i wzywać do nawrócenia. Dobry temat na zbliżający się Wielki Post. Jaka będzie nasza odpowiedź?



O łataniu rzeczywistości: Siostra Małgorzata Chmielewska na TED Warsaw:




Ubóstwo wg św. Faustyny Kowalskiej

W wersji uproszczonej o cnocie ubóstwa było na Drodze do prostego życia tutaj, ale w tym miejscu chciałbym zacytować słowa św. Faustyny "bez obróbki", a już każdy, jak mniemam, wyciągnie wnioski we własnym zakresie:


O cnocie ubóstwa
Jest to cnota ewangeliczna, zniewalająca serce do oderwania się od przywiązania do rzeczy doczesnych, do czego zakonnik na mocy profesji jest ściśle obowiązany.
P. Kiedy się grzeszy przeciw cnocie ubóstwa?
O. Gdy się pragnie rzeczy tej cnocie przeciwnych. Gdy się przywiązuje do jakiejś rzeczy, gdy się używa rzeczy zbytecznych.
P. Ile i jakie są stopnie ubóstwa?
O. Cztery są stopnie ubóstwa w profesji w praktyce. Niczym nie rozporządzać bez zależności od przełożonych (ścisła materia ślubu). Unikać zbytku, przestawać na rzeczach koniecznych (stanowi cnotę). Chętnie skłaniać się do rzeczy najlichszych, i to z wewnętrznym zadowoleniem, jak: cela, odzienie, pożywienie itd. Cieszyć się z niedostatku.
(nr 93)


Po Komunii świętej ujrzałam Pana Jezusa, który mi rzekł te słowa: Dziś wniknij w ducha ubóstwa Mojego i tak urządź wszystko, aby najubożsi nie mieli ci czego zazdrościć. Nie w gmachach i we wspaniałych urządzeniach, ale w sercu czystym i pokornym podobam sobie.
(nr 532)


Kiedy pozostałam sama, zaczęłam się zastanawiać nad duchem ubóstwa. Widzę jasno, że Jezus nic nie miał, chociaż jest Panem wszechrzeczy. Żłóbek pożyczony, idzie przez życie czyniąc wszystkim dobrze, a sam nie ma, gdzie by głowę skłonić. A na krzyżu widzę szczyt Jego ubóstwa, bo nawet i szaty nie ma na sobie. O Jezu, przez uroczysty ślub ubóstwa pragnę się upodobnić do Ciebie; ubóstwo będzie mi matką. Jak zewnętrznie nic nie posiadać i nie rozporządzać jako własnością, tak i wewnętrznie niczego nie pragnąć. A w Najświętszym Sakramencie jak wielkie Twoje ubóstwo. Czy była kiedy dusza tak opuszczona - jak Ty, Jezu, na krzyżu?
(nr 533)

Do pobrania